- Halo?
- Hej, mała. Gotowa? - spytał znany mi baryton.
- J-jak... - spojrzałam na zegarek. Kurwa. - Taaak, daj mi pięć minutek. - skłamałam i zanim odpowiedział, wybiegłam do moich ubrań, przetrząsając je chaotycznymi gestami. W końcu założyłam na siebie zwykłe, czarne rurki, bordowe trapery i koszulę w małe motylki, brązową. Pomalowałam usta ciemnoczerwoną szminką i prawie zeskoczyłam ze schodów do Mark'a, chowając jedynie klucze od wcześniej zamykanych drzwi mieszkania do kieszeni. Odetchnęłam na świeżym, miejskim powietrzu i rozejrzałam się dookoła za chłopakiem. Trochę przeraził mnie fakt, że nikogo nie widziałam, a na przedramieniu zaległa czyjaś dłoń. Już miałam się zamachnąć, gdy zobaczyłam kątem oka charakterystyczny wyraz twarzy. Zaśmiałam się cicho, odwracając przodem do towarzysza.
- Cześć, Mark! Nigdy więcej tak nie rób! - zawołałam na powitanie roześmiana i pocałowałam jego szorstką szczękę z delikatnym zarostem. Miał chłodne i śniade policzki, które doskonale komponowały się z odciskiem mojej szminki. Przetarłam ślad kciukiem i spojrzałam mu w oczy, wzruszając ramionami zadowolona. On także się uśmiechał.
- Ciebie też dobrze widzieć. - powiedział, kręcąc głową rozbawiony. Bardzo ładnie wyglądał, szczególnie gdy kilka kłosów jego dość krótkiej grzywki opadało niewinnie i chaotycznie na czoło oraz małą bliznę chłopaka. Nie chcąc gapić się za długo, stanęłam u jego boku, zaraz kładąc dłoń na ramieniu należącym do szatyna. Zaczęliśmy maszerować w nieokreślonym kierunku.
- Co u ciebie? - spytałam, unosząc delikatnie głowę, ponieważ Mark był przynajmniej 10 centymetrów wyższy. On za to spoglądał przed siebie w zamyśleniu. Finalnie mruknął.
- Um, nic ciekawego. - jego mina bez emocji zamieniła się w delikatnie uniesione kąciki. Zielone, nie, szmaragdowe soczewki wspaniale kontrastowały z nietypowo długimi i o dziwo czarnymi rzęsami. Światło wieczornych lamp załamywało cień padający od drzew z parku u drugiego boku chodnika. Przytulający nas ciepły, niedrażniący wiatr zachęcał do spaceru po ścieżce między konarami starych lip. Skręciliśmy. - A u ciebie? - spytał. Mój żołądek momentalnie zamienił się w ściśniętą w pięści gąbkę kwasu. Odwróciłam spojrzenie na wyryte serce w korze źródła słodkiego zapachu w lecie. Pierwsza myśl w mojej głowie to nic innego jak śmierć, żal. Nie powiedziałabym o tym na pierwszej randce.
- U mnie też nie zdarzyło się nic godnego uwagi w ostatnim czasie... - burknęłam, zaciskając opuszki na materiale kraciastej koszuli obywatela. Odetchnęłam, kładąc głowę na silnym, ale kościstym barku. - Jesteśmy nudni? - spytałam z głupim zakąsem. Zaraz, skąd znam ten grymas? Oh...
- No co ty! - niemalże krzyknął. Poczułam jak unoszę się w górze, a w mój bok wbija się wypukłość ciała. Pisnęłam, ale za chwilę się zaśmiałam.
- Głupku, zostaw mnie! - krzyknęłam, na nic się to zdało. Próbowałam się wyswobodzić, wierzgać... Na nic. On naprawdę był silny. - Ręce z mojego tyłka, Mark. Bo jak zejdę, to dostaniesz. Zobaczysz, naślę na ciebie moich tajnych agentów ZPS. - wymamrotałam głośno i jak najbardziej groźnie. W odpowiedzi usłyszałam głupi śmiech.
- Zet Pe Es? - spytał zdezorientowany, może nawet zdenerwowany. Czyżby był zatrwożony tajnymi służbami? Nie... Nie ma zbiegów okoliczności, nie mógł mieć z nimi do czynienia.
- Zapewnienie Bezpieczeństwa Stephanie! - pokręciłam głową z niedowierzaniem, jakby to było coś oczywistego. Uśmiechałam się szeroko. Cała sytuacja wydawała się być jak z dzieciństwa.
- Boo-Hoo, już się boję. - powiedział z ulgą, po czym podrzucił mnie na ramieniu, bo czuł niewygodę. Znalazłam się na jednej z najbliższych ławeczek, opadłam na nią, opierając plecy i zaraz się garbiąc. Zły nawyk, ale nikt mi nie powtarzał "nie garb się", "będziesz mieć krzywe plecy" w dzieciństwie, nikt mnie tego nie nauczył. Przeczesałam włosy z głośno wypuszczonym oddechem. Skarciłam kompana wzrokiem, mówiącym "nigdy więcej tego nie rób!". Ale nie powtórzyłam ponownie pojawiającej się już wcześniej uwagi. Podniósł ramiona z wyraźnym zadowoleniem z siebie. To zabawne - mężczyźni mają wyraźnie upośledzony system wartości. Dałabym sobie rękę uciąć, że najbardziej usatysfakcjonowała go myśl, że mógł mnie "podotykać", jakkolwiek to brzmi. Skuliłam się na ławce, opierając nos o ręce, które z kolei spoczywały na moich kolanach. Obok siedział zgarbiony człowiek, jakby ledwo przypominający druha z przed chwili. Ludzie nie powinni zostawać ze swoimi myślami na długo, sami. Nie przerywałam tej ciszy. Nie chciałam. Może właśnie mi pasowało, że mogłam oddać się wewnętrznej rozpaczy i nikt mi w tym nie chciał przeszkodzić. Analizowałam machające mi na wietrze liście. Ledwo się zorientowałam, gdy znów znalazłam się na placu przed domem. Krzyk. Rudy lekarz i łzy na ciemnych policzkach przyjaciółki. Wyrzut na twarzy blondynki w fotelu. Żal chłopaka obok mnie na murku. Przebłyski krzyku, lamentu. Lampa ledwie świecąca nad trupim ciałem raziła moje oczy, mimo, że nie było jej w tym momencie. Zamrugałam szybko, żeby nie pozwolić sobie na wyraz smutku. Dziwne. Tak dużo się zdarzyło w moim życiu, w tak krótkim czasie. Z zamyślenia wyrwał mnie widok ruszającej się gazety dwóch ławek dalej, naprzeciwko nas. Blond włosy, przeplatające się z brązowymi odrostami zatrzepotały na wietrze. Nie wierzę. No nie... On, tutaj? Zaśmiałam się w duchu, mój humor poprawił się momentalnie, a zamiast smutku pojawiła się ciekawość. Co mógł robić? Śledził mnie? Szatyn również zauważył tajemniczego młodzieńca. Różnicą było, że on uniósł się z ławki z prędkością światła i zabrał mnie ze sobą za nadgarstek. Zmierzał w przeciwną stronę niż ta, gdzie siedział Niall. Dreptałam niepewnym krokiem za plecami mięśniaka, który nie zamierzał nawet na mnie spojrzeć. Tak się nie traktuje kobiety.
- Ej, gdzie pędzisz? - spytałam, marszcząc brwi. Co go przestraszyło w moim przyjacielu? Przecież nie wyciągnął broni, tak myślę... Znał go? Nie...
- Nigdzie. - powiedział głośno i ciągnął mnie dalej. Zaczęłam stawiać aktywny opór, wyszarpując się z jego mocno zaciśniętych palców, coraz bardziej zacieśniających się z każdym moim ruchem. Jęknęłam cicho, kiedy trzymał za mocno.
- Stań do cholery jasnej! O co ci chodzi?! - wrzasnęłam, wiedząc, że gdy zwrócę na siebie uwagę to będzie musiał się uspokoić, by nie wzbudzać podejrzeń. Tak też zrobił. Pomasowałam miejsce na skrzywdzonej skórze. Rozejrzałam się do tyłu. Nie było go. Mark równie zdezorientowany wypuścił głośno przekonwertowany tlen z nosa.
- Przepraszam, miałem wrażenie, że ktoś nas śledzi. - wymruczał na jego obronę, ale mojej uwagi nie przykuła jego wymówka, jednak gazeta leżąca na niedawno zajętym siedzeniu pod drzewem i coś czarnego na niej. Machnęłam na Mark'a dłonią, wypatrując jakiegoś znaku zza wierzby, która płakała wodospadami liści nad ławeczką.
- Tak, tak... poczekaj chwilę. - powiedziałam, nie słuchając, czy się zgadza. Ruszyłam.
Po kilkunastu krokach, które przebyłam niebywale szybko, nachyliłam się nad gazetą. Otworzyłam zgięty w pół magazyn. Widniały na nim koślawo napisane litery. Podniosłam brew i spojrzałam z nad niej na zbliżającego się do mnie randkowicza.
"Nie rozmawiaj z nim więcej." - pisało.
~~~~
Hejka! Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją nieobecność. Ten rozdział dedykuję mojej ukochanej przyjaciółce, która ma urodziny. Wszystkiego najlepszego! Mam nadzieję, że ten rozdział będzie jednym z lepszych, pod względem jakości, prezentów. Trzymaj się matfizie. x
- Cześć, Mark! Nigdy więcej tak nie rób! - zawołałam na powitanie roześmiana i pocałowałam jego szorstką szczękę z delikatnym zarostem. Miał chłodne i śniade policzki, które doskonale komponowały się z odciskiem mojej szminki. Przetarłam ślad kciukiem i spojrzałam mu w oczy, wzruszając ramionami zadowolona. On także się uśmiechał.
- Ciebie też dobrze widzieć. - powiedział, kręcąc głową rozbawiony. Bardzo ładnie wyglądał, szczególnie gdy kilka kłosów jego dość krótkiej grzywki opadało niewinnie i chaotycznie na czoło oraz małą bliznę chłopaka. Nie chcąc gapić się za długo, stanęłam u jego boku, zaraz kładąc dłoń na ramieniu należącym do szatyna. Zaczęliśmy maszerować w nieokreślonym kierunku.
- Co u ciebie? - spytałam, unosząc delikatnie głowę, ponieważ Mark był przynajmniej 10 centymetrów wyższy. On za to spoglądał przed siebie w zamyśleniu. Finalnie mruknął.
- Um, nic ciekawego. - jego mina bez emocji zamieniła się w delikatnie uniesione kąciki. Zielone, nie, szmaragdowe soczewki wspaniale kontrastowały z nietypowo długimi i o dziwo czarnymi rzęsami. Światło wieczornych lamp załamywało cień padający od drzew z parku u drugiego boku chodnika. Przytulający nas ciepły, niedrażniący wiatr zachęcał do spaceru po ścieżce między konarami starych lip. Skręciliśmy. - A u ciebie? - spytał. Mój żołądek momentalnie zamienił się w ściśniętą w pięści gąbkę kwasu. Odwróciłam spojrzenie na wyryte serce w korze źródła słodkiego zapachu w lecie. Pierwsza myśl w mojej głowie to nic innego jak śmierć, żal. Nie powiedziałabym o tym na pierwszej randce.
- U mnie też nie zdarzyło się nic godnego uwagi w ostatnim czasie... - burknęłam, zaciskając opuszki na materiale kraciastej koszuli obywatela. Odetchnęłam, kładąc głowę na silnym, ale kościstym barku. - Jesteśmy nudni? - spytałam z głupim zakąsem. Zaraz, skąd znam ten grymas? Oh...
- No co ty! - niemalże krzyknął. Poczułam jak unoszę się w górze, a w mój bok wbija się wypukłość ciała. Pisnęłam, ale za chwilę się zaśmiałam.
- Głupku, zostaw mnie! - krzyknęłam, na nic się to zdało. Próbowałam się wyswobodzić, wierzgać... Na nic. On naprawdę był silny. - Ręce z mojego tyłka, Mark. Bo jak zejdę, to dostaniesz. Zobaczysz, naślę na ciebie moich tajnych agentów ZPS. - wymamrotałam głośno i jak najbardziej groźnie. W odpowiedzi usłyszałam głupi śmiech.
- Zet Pe Es? - spytał zdezorientowany, może nawet zdenerwowany. Czyżby był zatrwożony tajnymi służbami? Nie... Nie ma zbiegów okoliczności, nie mógł mieć z nimi do czynienia.
- Zapewnienie Bezpieczeństwa Stephanie! - pokręciłam głową z niedowierzaniem, jakby to było coś oczywistego. Uśmiechałam się szeroko. Cała sytuacja wydawała się być jak z dzieciństwa.
- Boo-Hoo, już się boję. - powiedział z ulgą, po czym podrzucił mnie na ramieniu, bo czuł niewygodę. Znalazłam się na jednej z najbliższych ławeczek, opadłam na nią, opierając plecy i zaraz się garbiąc. Zły nawyk, ale nikt mi nie powtarzał "nie garb się", "będziesz mieć krzywe plecy" w dzieciństwie, nikt mnie tego nie nauczył. Przeczesałam włosy z głośno wypuszczonym oddechem. Skarciłam kompana wzrokiem, mówiącym "nigdy więcej tego nie rób!". Ale nie powtórzyłam ponownie pojawiającej się już wcześniej uwagi. Podniósł ramiona z wyraźnym zadowoleniem z siebie. To zabawne - mężczyźni mają wyraźnie upośledzony system wartości. Dałabym sobie rękę uciąć, że najbardziej usatysfakcjonowała go myśl, że mógł mnie "podotykać", jakkolwiek to brzmi. Skuliłam się na ławce, opierając nos o ręce, które z kolei spoczywały na moich kolanach. Obok siedział zgarbiony człowiek, jakby ledwo przypominający druha z przed chwili. Ludzie nie powinni zostawać ze swoimi myślami na długo, sami. Nie przerywałam tej ciszy. Nie chciałam. Może właśnie mi pasowało, że mogłam oddać się wewnętrznej rozpaczy i nikt mi w tym nie chciał przeszkodzić. Analizowałam machające mi na wietrze liście. Ledwo się zorientowałam, gdy znów znalazłam się na placu przed domem. Krzyk. Rudy lekarz i łzy na ciemnych policzkach przyjaciółki. Wyrzut na twarzy blondynki w fotelu. Żal chłopaka obok mnie na murku. Przebłyski krzyku, lamentu. Lampa ledwie świecąca nad trupim ciałem raziła moje oczy, mimo, że nie było jej w tym momencie. Zamrugałam szybko, żeby nie pozwolić sobie na wyraz smutku. Dziwne. Tak dużo się zdarzyło w moim życiu, w tak krótkim czasie. Z zamyślenia wyrwał mnie widok ruszającej się gazety dwóch ławek dalej, naprzeciwko nas. Blond włosy, przeplatające się z brązowymi odrostami zatrzepotały na wietrze. Nie wierzę. No nie... On, tutaj? Zaśmiałam się w duchu, mój humor poprawił się momentalnie, a zamiast smutku pojawiła się ciekawość. Co mógł robić? Śledził mnie? Szatyn również zauważył tajemniczego młodzieńca. Różnicą było, że on uniósł się z ławki z prędkością światła i zabrał mnie ze sobą za nadgarstek. Zmierzał w przeciwną stronę niż ta, gdzie siedział Niall. Dreptałam niepewnym krokiem za plecami mięśniaka, który nie zamierzał nawet na mnie spojrzeć. Tak się nie traktuje kobiety.
- Ej, gdzie pędzisz? - spytałam, marszcząc brwi. Co go przestraszyło w moim przyjacielu? Przecież nie wyciągnął broni, tak myślę... Znał go? Nie...
- Nigdzie. - powiedział głośno i ciągnął mnie dalej. Zaczęłam stawiać aktywny opór, wyszarpując się z jego mocno zaciśniętych palców, coraz bardziej zacieśniających się z każdym moim ruchem. Jęknęłam cicho, kiedy trzymał za mocno.
- Stań do cholery jasnej! O co ci chodzi?! - wrzasnęłam, wiedząc, że gdy zwrócę na siebie uwagę to będzie musiał się uspokoić, by nie wzbudzać podejrzeń. Tak też zrobił. Pomasowałam miejsce na skrzywdzonej skórze. Rozejrzałam się do tyłu. Nie było go. Mark równie zdezorientowany wypuścił głośno przekonwertowany tlen z nosa.
- Przepraszam, miałem wrażenie, że ktoś nas śledzi. - wymruczał na jego obronę, ale mojej uwagi nie przykuła jego wymówka, jednak gazeta leżąca na niedawno zajętym siedzeniu pod drzewem i coś czarnego na niej. Machnęłam na Mark'a dłonią, wypatrując jakiegoś znaku zza wierzby, która płakała wodospadami liści nad ławeczką.
- Tak, tak... poczekaj chwilę. - powiedziałam, nie słuchając, czy się zgadza. Ruszyłam.
Po kilkunastu krokach, które przebyłam niebywale szybko, nachyliłam się nad gazetą. Otworzyłam zgięty w pół magazyn. Widniały na nim koślawo napisane litery. Podniosłam brew i spojrzałam z nad niej na zbliżającego się do mnie randkowicza.
"Nie rozmawiaj z nim więcej." - pisało.
~~~~
Hejka! Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją nieobecność. Ten rozdział dedykuję mojej ukochanej przyjaciółce, która ma urodziny. Wszystkiego najlepszego! Mam nadzieję, że ten rozdział będzie jednym z lepszych, pod względem jakości, prezentów. Trzymaj się matfizie. x