niedziela, 22 listopada 2015

Nie rozmawiaj z nim więcej.

Każdego dnia spotykamy setki nowych ludzi. Oczywiście w większości przypadku nie planujemy ich nawet zapamiętać. Ale jeżeli już decydujemy się zrobić znaczący krok w stronę znajomości, musimy postarać się o dobre pierwsze wrażenie. Tak jest już w życiu, że potrzebujemy punktu zaczepienia, żeby zatrzymać w sobie chęć nauczenia się drugiego człowieka. Wymagamy czegoś, byśmy właśnie zostali w pamięci odbiorcy. Dlatego też i ja musiałam wyglądać nieziemsko, ale jednak nie za bardzo. Jakbym przygotowywała się do spotkania 3 godziny, ale jednak w 5 minut. Po powrocie do domu wzięłam prysznic, wydepilowałam nogi, umyłam włosy. Wszystko szło jak z płatka dopóki, dopóty nie musiałam się ubrać. O losie, czemu obdarowałeś mnie kobiecą mentalnością?! Czemu musiałeś skazać mnie na wieczny niedosyt?! Leżałam w samej bieliźnie na puchowym dywaniku przypominającym futerko i gapiłam się w sufit, słuchając kawałków Muse. Wokół mnie leżały stosy ubrań i dodatków, butów. Ubiorę sukienkę -  co jeśli zawieje? Ubiorę spódniczkę albo spodenki - a co jak będzie za zimno, w końcu to wieczór? Założę jeansy - czy to nie będzie za bardzo na co dzień? Myślałam w tym momencie, że się zachlastam. Powieszę się na pasku z krokodyla. Zaczęłam podświadomie wymyślać najgłupsze sposoby na zadanie sobie zgonu ciuchami, które były w zasięgu moich dłoni. Jedynie szmery przemykającego Mruczka mówiły mi, że nie jestem sama w mieszkaniu. Minuty mijały szybciej, niż myślałam i po jak sobie ubzdurałam 20 minutach (co nie było prawdą, bo po godzinie) usłyszałam dzwonek domofonu.
- Halo?
- Hej, mała. Gotowa? - spytał znany mi baryton.
- J-jak... - spojrzałam na zegarek. Kurwa. - Taaak, daj mi pięć minutek. - skłamałam i zanim odpowiedział, wybiegłam do moich ubrań, przetrząsając je chaotycznymi gestami. W końcu założyłam na siebie zwykłe, czarne rurki, bordowe trapery i koszulę w małe motylki, brązową. Pomalowałam usta ciemnoczerwoną szminką i prawie zeskoczyłam ze schodów do Mark'a, chowając jedynie klucze od wcześniej zamykanych drzwi mieszkania do kieszeni. Odetchnęłam na świeżym, miejskim powietrzu i rozejrzałam się dookoła za chłopakiem. Trochę przeraził mnie fakt, że nikogo nie widziałam, a na przedramieniu zaległa czyjaś dłoń. Już miałam się zamachnąć, gdy zobaczyłam kątem oka charakterystyczny wyraz twarzy. Zaśmiałam się cicho, odwracając przodem do towarzysza.
- Cześć, Mark! Nigdy więcej tak nie rób! - zawołałam na powitanie roześmiana i pocałowałam jego szorstką szczękę z delikatnym zarostem. Miał chłodne i śniade policzki, które doskonale komponowały się z odciskiem mojej szminki. Przetarłam ślad kciukiem i spojrzałam mu w oczy, wzruszając ramionami zadowolona. On także się uśmiechał.
- Ciebie też dobrze widzieć. - powiedział, kręcąc głową rozbawiony. Bardzo ładnie wyglądał, szczególnie gdy kilka kłosów jego dość krótkiej grzywki opadało niewinnie i chaotycznie na czoło oraz małą bliznę chłopaka. Nie chcąc gapić się za długo, stanęłam u jego boku, zaraz kładąc dłoń na ramieniu należącym do szatyna. Zaczęliśmy maszerować w nieokreślonym kierunku.
- Co u ciebie? - spytałam, unosząc delikatnie głowę, ponieważ Mark był przynajmniej 10 centymetrów wyższy. On za to spoglądał przed siebie w zamyśleniu. Finalnie mruknął.
- Um, nic ciekawego. - jego mina bez emocji zamieniła się w delikatnie uniesione kąciki. Zielone, nie, szmaragdowe soczewki wspaniale kontrastowały z nietypowo długimi i o dziwo czarnymi rzęsami. Światło wieczornych lamp załamywało cień padający od drzew z parku u drugiego boku chodnika. Przytulający nas ciepły, niedrażniący wiatr zachęcał do spaceru po ścieżce między konarami starych lip. Skręciliśmy. - A u ciebie? - spytał. Mój żołądek momentalnie zamienił się w ściśniętą w pięści gąbkę kwasu. Odwróciłam spojrzenie na wyryte serce w korze źródła słodkiego zapachu w lecie. Pierwsza myśl w mojej głowie to nic innego jak śmierć, żal. Nie powiedziałabym o tym na pierwszej randce.
- U mnie też nie zdarzyło się nic godnego uwagi w ostatnim czasie... - burknęłam, zaciskając opuszki na materiale kraciastej koszuli obywatela. Odetchnęłam, kładąc głowę na silnym, ale kościstym barku. - Jesteśmy nudni? - spytałam z głupim zakąsem. Zaraz, skąd znam ten grymas? Oh...
- No co ty! - niemalże krzyknął. Poczułam jak unoszę się w górze, a w mój bok wbija się wypukłość ciała. Pisnęłam, ale za chwilę się zaśmiałam.
- Głupku, zostaw mnie! - krzyknęłam, na nic się to zdało. Próbowałam się wyswobodzić, wierzgać... Na nic. On naprawdę był silny. - Ręce z mojego tyłka, Mark. Bo jak zejdę, to dostaniesz. Zobaczysz, naślę na ciebie moich tajnych agentów ZPS. - wymamrotałam głośno i jak najbardziej groźnie. W odpowiedzi usłyszałam głupi śmiech.
- Zet Pe Es? - spytał zdezorientowany, może nawet zdenerwowany. Czyżby był zatrwożony tajnymi służbami? Nie... Nie ma zbiegów okoliczności, nie mógł mieć z nimi do czynienia.
- Zapewnienie Bezpieczeństwa Stephanie! - pokręciłam głową z niedowierzaniem, jakby to było coś oczywistego. Uśmiechałam się szeroko. Cała sytuacja wydawała się być jak z dzieciństwa.
- Boo-Hoo, już się boję. - powiedział z ulgą, po czym podrzucił mnie na ramieniu, bo czuł niewygodę. Znalazłam się na jednej z najbliższych ławeczek, opadłam na nią, opierając plecy i zaraz się garbiąc. Zły nawyk, ale nikt mi nie powtarzał "nie garb się", "będziesz mieć krzywe plecy" w dzieciństwie, nikt mnie tego nie nauczył. Przeczesałam włosy z głośno wypuszczonym oddechem. Skarciłam kompana wzrokiem, mówiącym "nigdy więcej tego nie rób!". Ale nie powtórzyłam ponownie pojawiającej się już wcześniej uwagi. Podniósł ramiona z wyraźnym zadowoleniem z siebie. To zabawne - mężczyźni mają wyraźnie upośledzony system wartości. Dałabym sobie rękę uciąć, że najbardziej usatysfakcjonowała go myśl, że mógł mnie "podotykać", jakkolwiek to brzmi. Skuliłam się na ławce, opierając nos o ręce, które z kolei spoczywały na moich kolanach. Obok siedział zgarbiony człowiek, jakby ledwo przypominający druha z przed chwili. Ludzie nie powinni zostawać ze swoimi myślami na długo, sami. Nie przerywałam tej ciszy. Nie chciałam. Może właśnie mi pasowało, że mogłam oddać się wewnętrznej rozpaczy i nikt mi w tym nie chciał przeszkodzić. Analizowałam machające mi na wietrze liście. Ledwo się zorientowałam, gdy znów znalazłam się na placu przed domem. Krzyk. Rudy lekarz i łzy na ciemnych policzkach przyjaciółki. Wyrzut na twarzy blondynki w fotelu. Żal chłopaka obok mnie na murku. Przebłyski krzyku, lamentu. Lampa ledwie świecąca nad trupim ciałem raziła moje oczy, mimo, że nie było jej w tym momencie. Zamrugałam szybko, żeby nie pozwolić sobie na wyraz smutku. Dziwne. Tak dużo się zdarzyło w moim życiu, w tak krótkim czasie. Z zamyślenia wyrwał mnie widok ruszającej się gazety dwóch ławek dalej, naprzeciwko nas. Blond włosy, przeplatające się z brązowymi odrostami zatrzepotały na wietrze. Nie wierzę. No nie... On, tutaj? Zaśmiałam się w duchu, mój humor poprawił się momentalnie, a zamiast smutku pojawiła się ciekawość. Co mógł robić? Śledził mnie? Szatyn również zauważył tajemniczego młodzieńca. Różnicą było, że on uniósł się z ławki z prędkością światła i zabrał mnie ze sobą za nadgarstek. Zmierzał w przeciwną stronę niż ta, gdzie siedział Niall. Dreptałam niepewnym krokiem za plecami mięśniaka, który nie zamierzał nawet na mnie spojrzeć. Tak się nie traktuje kobiety.
- Ej, gdzie pędzisz? - spytałam, marszcząc brwi. Co go przestraszyło w moim przyjacielu? Przecież nie wyciągnął broni, tak myślę... Znał go? Nie...
- Nigdzie. - powiedział głośno i ciągnął mnie dalej. Zaczęłam stawiać aktywny opór, wyszarpując się z jego mocno zaciśniętych palców, coraz bardziej zacieśniających się z każdym moim ruchem. Jęknęłam cicho, kiedy trzymał za mocno.
- Stań do cholery jasnej! O co ci chodzi?! - wrzasnęłam, wiedząc, że gdy zwrócę na siebie uwagę to będzie musiał się uspokoić, by nie wzbudzać podejrzeń. Tak też zrobił. Pomasowałam miejsce na skrzywdzonej skórze. Rozejrzałam się do tyłu. Nie było go. Mark równie zdezorientowany wypuścił głośno przekonwertowany tlen z nosa.
- Przepraszam, miałem wrażenie, że ktoś nas śledzi. - wymruczał na jego obronę, ale mojej uwagi nie przykuła jego wymówka, jednak gazeta leżąca na niedawno zajętym siedzeniu pod drzewem i coś czarnego na niej. Machnęłam na Mark'a dłonią, wypatrując jakiegoś znaku zza wierzby, która płakała wodospadami liści nad ławeczką.
- Tak, tak... poczekaj chwilę. - powiedziałam, nie słuchając, czy się zgadza. Ruszyłam.
Po kilkunastu krokach, które przebyłam niebywale szybko, nachyliłam się nad gazetą. Otworzyłam zgięty w pół magazyn. Widniały na nim koślawo napisane litery. Podniosłam brew i spojrzałam z nad niej na zbliżającego się do mnie randkowicza.
"Nie rozmawiaj z nim więcej." - pisało.
~~~~
Hejka! Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją nieobecność. Ten rozdział dedykuję mojej ukochanej przyjaciółce, która ma urodziny. Wszystkiego najlepszego! Mam nadzieję, że ten rozdział będzie jednym z lepszych, pod względem jakości, prezentów. Trzymaj się matfizie. x

czwartek, 23 lipca 2015

Pożegnanie.

Tydzień po śmierci Jack'a, odbył się pogrzeb. Czarny, deszczowy i smutny dzień. Nie znałam go dobrze, przyznaję, ale czułam do niego wielki szacunek. Może nawet pokochałam tego tajemniczego, niebezpiecznego gbura? Może traktowałam go już jak przyjaciela? Miałam łzy w oczach i przytulałam do piersi rozpłakaną Onati. Mulatka w czarnym garniturze i w tym samym kolorze woalką na twarzy, wylewała łzy na swoje ciemne policzki. Obok mnie stał prosto i zdecydowanie blondyn z kamienną twarzą. Nie było u niego tego codziennego zakąsu na twarzy i iskierek w oczach. Patrzył na zamkniętą, bukową trumnę. Ogólnie było wokół nas wiele osób, w sumie zakazanych gęb. Nie brakło tych luksusowych kryminalistów i odstawionych na pokaz kompanek w ogromnych kapeluszach albo z koronkowymi parasolami nad głową. Patrzyłam na Niall'a smutnymi oczami. Ksiądz powoli kończył swą wypowiedź, co równało się z tym, że zaraz będzie czas na przemówienia bliskich. Bliskich? Czy ktoś w tym, jakby nie było, fachu, posiadał takie osoby? Sama nie wiem i z czasem mam coraz więcej wątpliwości. Oczywiście, byliśmy osobami, na których mógł liczyć, ale czy nam ufał? Czy ufał Onati jak ukochanej, a Niall'owi jak synowi? Chłopak zaciskał zęby i wyobrażałam sobie, jaką może czuć rozpacz w środku. Nieśmiało ujęłam jego dużą i nerwowo zaciśniętą dłoń, a on jakby nieco wytrącony z transu, spojrzał na mnie, chyba najbardziej niewinnym i smutnym spojrzeniem w całym moim życiu. Nic nie mówiliśmy, trzymałam jego palce, plącząc z moimi. Chciałam chyba go uspokoić... że nie jest sam? Och, losie, Steph, chyba nic nie czujesz do tego młodzieńca? Nie myśl o tym tutaj. Nieważne, powtarzałam sobie, teraz istotne jest co się dzieje wokół.
- A teraz, niech przemówi syn, świętej pamięci, Jack'a. - po tych słowach zimna dłoń wyśliznęła się z mojej i szybkim krokiem, postać przemieściła się między strugami deszczu. Stanął na podwyższeniu, przed wieńcem róż i napisem "rest in peace". Jego całe ciało ukazywało smutek i żal, podkrążone oczy i lekko przygarbione plecy... Chyba już dawno nie widziałam tak przykrego widoku. Pożegnanie jest gorsze od samej śmierci. Nabrał powietrza, Ana wyprostowała się z chusteczką, żeby go wysłuchać. Zapukał w mikrofon i zaczął.
- Witajcie wszyscy, um, w tej jakże przykrej chwili dla mnie i zapewne dla was. Co mogę powiedzieć o moim ojcu? Nie mieliśmy wspaniałych stosunków, ale był dobrym człowiekiem. Tak, możecie pomyśleć"on? Ten gburowaty, zimnokrwisty mężczyzna?". Ale naprawdę, wszyscy dużo mu zawdzięczamy. On utrzymywał naszą rodzinę codziennie w ryzach, dbał o bezpieczeństwo. - odetchnął głośno. - Pewnego dnia, gdy miałem dziewięć, czy dziesięć lat, moja matka zginęła. Został mi tylko on, dopiero wtedy zaczął mnie wprowadzać do swojego życia. Uczył i zapoznawał z panującymi zasadami. Bandażował i zaklejał plastrem pierwsze rany. Pewnego dnia, czyszcząc broń w jego gabinecie, spojrzałem na niego. "Tato?", spytałem, "Czy my jesteśmy źli, jak mówią o nas ludzie?". Uśmiechnął się wtedy słabo i posadził mnie na kolana. "Niall, synu - zaczął - jeśli obrona rodziny, jaką tworzymy, jest zbrodnią, to jesteśmy najgorsi na świecie." - załamał się w tej chwili głos blondyna - I wtedy zrozumiałem coś ważnego. Nieistotne jest jak długo walczymy, póki będziemy razem. Warto walczyć dla miłości. Mimo, że nie mówiłem ci tego, tato - spojrzał na grób. - to kocham cię i dziękuję za wszystko, co zrobiłeś dla nas - w tej chwili ogarnął wzrokiem przytulające się dziewczyny z klubu, Onati i mnie, ze łzą krzątającą się po policzku. Gdzieś w oddali słychać było kogoś smarkającego nos, ktoś inny głośno łkał. Jeszcze jakieś osóbki zajmowały miejsce na mównicy, ale to już mnie nie interesowało. Kiedy już zasypaliśmy ziemią ostatnie prześwity drewna trumny, zaczęliśmy się rozchodzić.

Minął miesiąc. Jeden, długi, ciężki i pochmurny miesiąc. Mam wrażenie, jakby nad wszystkimi z nas czuwały jakieś deszczowe chmury, jakby mówiące nam przybijające stwierdzenia. "To twoja wina! - syczały moje - nie uratowałaś go na czas! Mogłaś go zabrać do szpitala, do jasnej cholery! Ty go wpędziłaś do grobu!". Starałam się je odpędzić, ale za każdym razem, gdy patrzyłam na twarze przyjaciół, czułam wyrzuty w ich wzroku. Gang Antonia na razie nie dawał o sobie znać. Jako, że Onati znała klub na wylot, tak samo jak sekrety działalności Jack'a, to ona przejęła stery nad nami. W skrócie, nie występowała już. Szychą wśród tancerek stała się plotkara, a ja... ja nadal byłam Stephanie, która chyba trochę bardziej przyjaźniła się z Niall'em. Zapukałam do jego "gabinetu" nadal nieśmiało, po czym weszłam po cichu. Odkąd Jack umarł, zaczął palić, choć nie powinien ze względów na możliwość powrotu astmy. Usiadłam na biurku ze słabym uśmiechem i przejechałam delikatnie opuszkami po worku pod jego okiem.
- Powinieneś więcej spać. - stwierdziłam i zabrałam jego papierosa, nieco się nim zaciągając.- Palić też nie możesz. - wypuściłam dym, spoglądając na pustą ścianę, po czym złapałam za czarno-białe zdjęcie jego ojca, znów się uśmiechnęłam, bardziej melancholijnie.
- Och, wiem Stephie. - mruknął, kładąc głowę na moim udzie i westchnął głośno i bezbronnie. Czułam w jego aurze, jak bardzo jeszcze był przybity tym wszystkim. Odłożyłam zdjęcie na miejsce i wplotłam palce w jego tlenione włosy z odrostami, nadal zaciągając się papierosem.
- Też tak masz? - zaczęłam cicho - jakby wszyscy cię obwiniali? - Odsunął się, z powrotem opierając o krzesło i pokiwał głową, zabrał mi cygaretkę, znów  nabierając dymu w płuca. Oblizałam usta, smakujące tytoniem i patrzyłam na niego w ciszy. Zastanawiałam się nad tym wszystkim, nad naszą sytuacją, jego pięknymi oczami i jak bardzo nienormalni jesteśmy.
- Niall? - znów zaczęłam, nieco niepewnie. Mruknął pytająco, gasząc końcówkę szluga. - Nadal mieszasz z Nancy? - uśmiechnął się pod nosem.
- Tak. - oznajmił pewnie i krótko.
- Och... - burknęłam cicho.
- A co?
- Nic.
- Na pewno?
- Tak.
- Zazdrosna jesteś.
- Co? Nie! - pisnęłam, rumieniąc się. - Po prostu jej nie lubię. - wymamrotałam.
- Bo jesteś zazdrosna. - ciągnął.
- Nieeee! Jesteś zbyt pewny siebie, nie! - zaśmiałam się.
- Jasne. - podsumował sarkazmem, a ja wywróciłam oczami. Zapomniałam wspomnieć, od kilku dni pewien chłopak, szatyn, o zielonych oczach i czarnym zaroście zaczął mnie adorować. Bawiłam się palcami, na myśl o nim.W sumie, myśl o Mark'u napawała mnie chwilowym szczęściem. On mnie nie oceniał i rozmawiał z szcunkiem, nie patrzył na mnie z góry, mimo, że znał moją pracę. No... po części. Był normalny, chociaż, co jest miarą normalności? Pozory? Każdy ma swoje dziwactwa, większe lub mniejsze. Wracając do szatyna, umówiłam się z nim na jutro. Chyba zbyt długo gapiłam się na palce z rozmarzoną miną, bo Niall mi przerwał.
- Spotykasz się z kimś. - stwierdził.
- Co? - zmarszczyłam brwi z mało przekonującym uśmiechem. - Skąd wiesz?
- Nie patrzy się tak na palce, myśląc o nieważnej osobie. - powiedział cicho. Jakby troszkę zawiedziony, że miał rację. Przechyliłam lekko głowę.
- No cóż, jeśli musisz wiedzieć, to jutro się spotykam. Idę na randkę. - powiedziałam dumnie. Mam nadzieję, że wreszcie zapomnę o wyrzutach i będę rozkoszować się towarzystwem przystojniaka. Spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym uśmiechnął się sztucznie.
- Gdzie? Kto to? - prychnęłam do niego. To przesłuchanie? Nie powiem mu, niech zdycha w męczarniach ciekawości.
- Nie twoja sprawa, Nialler. - zeskoczyłam z biurka i podeszłam do drzwi. - Żegnaj. - puściłam mu buziaka w powietrzu i wyszłam, miałam koniec zmiany, więc poszłam tylko pożegnać się z Aną i wróciłam do domu autobusem.
~~~~~
hej, wow, nowy rozdział! CZO TO ZA CZARY? Czekam na komentarz, love.

poniedziałek, 18 maja 2015

Krew.

Po przebudzeniu poszłam do kuchni napić się wody. Krzątał się po niej ktoś, ale ledwo widziałam na oczy.
- Niall? - burknęłam, ale zauważyłam, że osoba kompletnie nie przypomina blondyna. Szybko się obróciła z westchnieniem. Tak, kobieta. Wycelowała we mnie nożem, którym kroiła chleb.
- Ktoś ty? - szybko spytała, tak samo szybko odsunęłam się. Szczupła blondynka o ostrych rysach nie wyglądała, a przynajmniej nie zachowywała się przyjaźnie.
- Mogę zapytać o to samo. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, stając na "spocznij". W tej samej chwili zjawił się chłopak, który jakimś cudem szedł bez najmniejszego problemu w gipsie. Dziwne. Zmrużyłam oczy i przejechałam wzrokiem po Bonnie i Clydzie. Co tu się niby dzieje? Nie znam jej...
- Och, no zapomniałem. - chłopak uderzył się płaską dłonią w czoło. - Nancy, to jest Stephanie. - wskazał na mnie. Przepraszam bardzo, a w drugą stronę już nie przedstawi? AHA.
- Cześć. - zmierzyła mnie od stóp do głów i wróciła do robienia kanapek.
- Hej... - osłupiona patrzyłam na nią szerokimi oczyma. Pokręciłam głową i usiadłam na krześle. - Zajmowałam się Niall'em przez tydzień i nigdy cię nie widziałam, czy ty... - nie dane mi było skończyć zdania.
- Nie pytałam cię o historię życia, złotko. - rzuciła. Zacisnęłam szczękę. Za kogo się ona uważa?! Nie wygląda na wiele starszą, o ile w ogóle jest. Popatrzyłam na blondyna mając nadzieję, że coś jej powie. Wzruszył tylko do mnie ramionami.
- Kim ONA jest? - szepnęłam wskazując na nią.
- Nancy pracuje... właściwie pracowała z nami, jakoś od 8 lat. - mruknął i usiadł naprzeciwko mnie.
- Miło mi cię poznać. - uśmiechnęłam się delikatnie, z nadzieją, że zagrzebiemy topór wojenny. Jak bardzo naiwna byłam.
-  Słuchaj, jeśli cię nie pytam, lub nie potrzebuję twojej pomocy - nie odzywaj się do mnie. Jasne? Nie obchodzi mnie jak się czujesz, ani co myślisz. Mną tym bardziej się nie interesuj, bo kociej mordy dostaniesz. I nie jesteś tu mile widziana. - niebieskooki towarzysz tylko gapił się i jąkał, nie umiał się postawić? Opadła mi szczęka i szybko wyleciałam z pokoju, bardzo wkurzona. Słyszałam jak za mną biegnie, wchodziłam na schody.
- Gdzie niby się wybierasz? - zapytał zdenerwowany. Odchyliłam głowę i odwróciłam się do niego.
- A jak myślisz? - zamachałam kluczykami w dłoni. Wytrzeszczył gały jakby zobaczył swoją matkę nago.
- Skąd je masz? - wszedł na stopień i wyciągnął rękę zły. Zachowywał się jak pierwszego dnia.
- No chyba cię wiozłam? Co, już nóżka nie boli? - rzuciłam zła próbując wejść do drzwi. Złapał mnie za nadgarstek.
- O co ci chodzi?! - ścisnął go. Popatrzyłam na niego najgroźniej jak potrafiłam. Wypatrywał czegoś w mojej minie, może uległości. Po moim trupie.
- Jakaś nieznajoma kobieta tu jest, ty ją traktujesz jak boginię, a ona mnie jak szmatę. - przygryzłam wnętrze policzka. - O to chodzi. Myślałam, że się zaczęliśmy... przyjaźnić, ale widzę, że traktujesz mnie w ten sam sposób. Nie ma powodu, żebym tu zostawała. Ona się tobą zajmie. - uśmiechnęłam się kwaśno. Wyrwałam rękę z jego silnej dłoni i szybko pobiegłam na górę. Usłyszałam jak tamta go woła, już za mną nie gonił. Mruczek zerwał się za mną, jedyny, na którego mogłam liczyć. Weszłam do samochodu i odpaliłam go, jadąc uderzyłam dłońmi w kierownicę. Przeklęłam pod nosem. Czemu się tak zdenerwowałam? Powinnam być przyzwyczajona do takiego zachowania. Chociaż? Chyba bardziej zdenerwował nie Niall. Myślałam... nieważne co pojawiło się w mojej głowie. W każdym wypadku myliłam się.
W szybkim tempie mijałam kolejne świerki, zdające się wołać "idiotka, co ty sobie myślałaś? Tacy ludzie nie potraktują cię nigdy poważnie!". Uciszyłam te głosy radiem. Jadąc dłuższą chwilę straciłam orientację. Gdzie ja jestem? Jeszcze brakuje, żebym się zgubiła. Otulałam wzrokiem całą okolicę, z tej perspektywy nie miałam pojęcia co czym jest. Chwila, znałam ten znaczek.. Tak! To bar niedaleko klubu nocnego, zaraz będę na miejscu. Zaparkowałam przed wejściem "Tropicana". Weszłam do środka, nic się tam nie działo. Dosłownie. Zwykle o tej porze skrzypiało chociaż stare stereo na półce przy barku.  Stoły były pozakrywane, scena zasłonięta, w barze leżało kilka zbitych butelek, ze ścian pospadało kilka obrazków. Neonowa Marylin Monroe uśmiechała się do mnie demonicznie przez zbitą szybkę antyramy. Zmrużyłam oczy i szybkim krokiem podeszłam do drzwi dla personelu, przeszłam cały hol. Cisza jak makiem zasiał. Nie pasowało mi tam coś. Drzwi Jack'a były lekko uchylone. Nigdy ich tak nie pozostawiał.
- Halo? - zawołałam czując lekki chłód, ktoś w ogóle tu ostatnio grzał? Właściwie, zawsze tu było tyle ludzi, może nie musieli... Ale teraz było jak w kostnicy. Potarłam ramiona i wlazłam do środka. Ktoś siedział na skórzanym fotelu i palił cygaro. - Jack? - spytałam cicho. Nic. Podeszłam bliżej, odwróciłam fotel w swoją stronę. Skrzypiący plastik przesunął się z oporem. Nie wierzyłam w to, co ujrzałam. W pół żywy, lekko siny Jack z zakrwawionym brzuchem. Przerażonym wzrokiem objęłam ledwo dyszącego mężczyznę i szybko do niego podeszłam. Miałam nadzieję, że nie wykrwawił się na śmierć. Przesiąknięta koszula już nie potrafiła zatrzymać ciągle napływającego krwotoku. Silne uczucie bezbronności sprawiło, że zaczęłam płakać.
- Jack, co się stało? - szlochałam starając się nie upaść pod ciężarem dorosłego mężczyzny. - Gdzie Anabelle? - pociągałam nosem. Szef ciężko stąpał i majaczył coś pod nosem. Nie mogłam go dobrze słyszeć, jemu też trudno było cokolwiek wydusić.
- Antonio... on... - szepnął i zakaszlał. Nie zwykłym kaszlem Jack'a, spowodowanym dymem tytoniowym. Kaszlem kogoś, kto nie daje rady oddychać. - On tu jest. - zobaczyłam jak z jego kącika ust wylewa się kilka kropel krwi. Przeraziłam się.
- Nie, Jack, nikogo tu nie ma. - pokręciłam głową. Na wszelki wypadek jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju. Musiałam zapewnić poszkodowanemu, że jest bezpieczny. Dotarłam do samochodu zanim zaczął wydalać z ust krew. Czułam śmierć na ramieniu, nie mogłam pozwolić, żeby coś mu się stało. Jadąc zaczęłam się jeszcze bardziej rozklejać. Potrzebowałam pomocy. Telefon. Znalazłam komórkę w garniturze konającego i wyszukałam jakiś znajomy kontakt. Szybciej, szybciej - szeptałam do siebie patrząc równocześnie na drogę i telefon. Mam. "Niall". Stuknęłam lodowatym z wrażenia kciukiem. Oby odebrał. Jeden sygnał, drugi, trzeci, odbieraj do jasnej cholery! W końcu usłyszałam szelest.
- Halo?! Niall?! - o mało co nie wrzasnęłam.
- Halo, Steph?... skąd masz telefon Jacka? - zapytał skonsternowany. Ja za to o mało co sama nie mdlałam. Czy nie wydaje się wam dziwne, że kiedy coś się dzieje, to nie trzymamy już urazy do drugiej osoby? Po prostu wiecie, że mimo wszystko jej potrzebujecie? Ja właśnie to zrealizowałam.
- To nieistotne. - mruknęłam. - Jadę z Jackiem do szpitala. - rzuciłam szybko. - Został postrzelony, on prawie umiera, kaszle krwią, muszę go uratować! - zaczęłam trajkotać zdesperowana.
- Co? Nie! Nie do szpitala, zwariowałaś?! - prawie krzyknął na mnie, ale słyszałam nutę strachu. - Przywieź go do nas, zorganizuję lekarza. - warknął i rozłączył się.
- Ale Niall! - usłyszałam pojedyncze sygnaliki rozłączenia. Kurwa. Dobra, zrobię co mi kazał. Nie mam wyjścia. Przyspieszyłam i z piskiem zakręciłam w stronę "bazy". Zerknęłam na Jacka, Nierówno oddychał, ledwo patrzył na oczy. Widoczna mgiełka przesłaniała mu tęczówki. - Będzie dobrze Jack, tylko proszę, postaraj się nie umrzeć. - szepnęłam i po kilku minutach byłam pod ruiną. Zaraz do niego dopadli blondyn i znany mi już wcześniej rudzielec. Wysiadłam z samochodu, czując jak ze stresu ciepłe łzy okrywają moją bladą cerę, która jeszcze dziś rano była w naturalnym kolorze. Założyłam dłonie na ramiona i przyglądałam się jak zanoszą go do środka budynku. Wyjęłam komórkę, którą wcześniej zabrałam z marynarki Jack'a i zaczęłam przeszukiwać imiona, mając nadzieję, że znajdę Anabelle. Może będzie pod "Onati"? Usiadłam na murku i wytarłam dłonią szklane oczy. Też nie ma. Schowałam urządzenie do kieszeni i włożyłam twarz w dłonie. W tej chwili zaczęłam myśleć o tym, co z szefem. Dopiero, kiedy możesz kogoś stracić, zdajesz sobie sprawę, ile dla ciebie zrobił. Czy może to tylko strach przed poczuciem winy, że się nie pomogło? Nie... nie wiem. Przymknęłam oczy, a do moich stóp podbiegł kot. Zupełnie o nim zapomniałam. Zamiauczał, ale nie tak jak zwykle. Pytająco. Pocieszająco. Położyłam go na kolanach i podniosłam wzrok w stronę hałasu silnika. Podjechał niebieski samochód, chyba go gdzieś widziałam... Zaraz z niego wybiegła moja kochana mulatka, szybko wstałam. Zmierzwiony kok i dresy, dopiero wstała. Miała łzy w oczach, jakby już wszystko było przesądzone. Przytuliłam ją mocno na przywitanie. "Będzie dobrze" - naprawdę chciałam to powiedzieć, jednak nie umiałam tego przedrzeć przez gardło w słowa. Spojrzała na mnie pytająco, wskazałam jej dłonią, że jest w środku. Pobiegła tam szybko. Czasami gesty potrafiły załatwić więcej niż słowa. Czułam, że łączyła ich silna więź, mocniejsza niż partnerów broni. Poszłam za nią i ujrzałam, jak lekarz pracuje nad rozerwaną i zakrwawioną koszulą. Nancy, ta suka, siedziała najbliżej. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, bez uczuć. Z nią było coś nie tak. Jak może tak patrzeć na umierającego człowieka?! Zresztą, mam ją gdzieś. Widziałam smutek na twarzy chłopaka. Dopiero teraz mogłam zauważyć, że zachowywali się jak w pewnym rodzaju rodzina. Każdy (oprócz Nancy) przeżywał to dogłębnie. Nawet ja, mimo, że znałam go najkrócej. Stojący pomagali rudzielcowi przy 'operacji', ale w pewnym momencie zaprzestali jakichkolwiek działań.
- Czemu przestaliście? - popatrzyłam na nich. Jeden pokręcił głową. - Czemu przestaliście?! Ratujcie go! - krzyknęłam. Wzrok Sheeran'a mówił, że to koniec. Zobaczyłam, że z rany nie wypływa już nawet krew. Było... za późno. Zakryłam usta dłonią, a zaraz potem Anabelle wpadła w histerię. Mi było po prostu niedobrze, ale nie z głodu. Na pewno. Dziewczyna wtuliła się w wyrocznię, a ja wyszłam za chłopakiem, który wybiegł z pokoju jak poparzony. Rozejrzałam się po "ganku".
- Niall? - zawołałam. Wyszłam dalej i zauważyłam go siedzącego na murku. Usiadłam obok i przytuliłam troskliwym wzrokiem jego sylwetkę. Miał zaszklone oczy, jak my wszyscy. Aż tak czuł się związany z szefem? Niebywałe... Zacisnęłam wargi, czując przykrość jaką mógł czuć i on. - Rozumiem, że pewnie byłeś z nim związany... lata współpracy...
- Nic nie rozumiesz. - szepnął ocierając policzek. - On nie był moim szefem...
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Więc kim? - szepnęłam.
*
hey. mam nadzieję, że się spodobało. piszcie komentarze, bardzo mi na nich zależy... do zobaczenia w następnym rozdziale. x
PS. Co myślicie, żebym zrobiła zakładkę z bohaterami???

niedziela, 26 kwietnia 2015

Masz chłopaka?

- Setphanieeeee! - rozległ się głos w mieszkaniu, mruknęłam pod nosem i położyłam miskę z wodą dla Mruczka pod ścianą. Wyszłam z kuchni i podeszłam do chłopaka.
- Czego ty chcesz znowu? - westchnęłam, siadając niedaleko niego. Od trzech dni co chwilę czegoś chciał. Z jednej strony szkoda mi było siebie, ale z drugiej... hm, nie było w sumie drugiej. Przecież miał tylko gips, nie wydaje mi się, że nie może zupełnie nic robić. Uśmiechnął się delikatnie. Kiedy podnosiły mu się policzki wraz z kącikami ust, małe zmarszczki wokół oczu uwydatniały jakąś piękną radość w błękicie jego tęczówek.Odwzajemniłam go niezręcznie.
- Napiłbym się czegoś, może zrobisz nam herbatę z rumem? - patrzył na mnie.
- Nam? - podniosłam brwi, przy okazji wstając i zbierając brudne naczynia z ławy. Przekręciłam lekko głowę w jego stronę.
- Nie wypijesz ze mną? - spytał z automatu, przekręcając się z boku na plecy, po czym usiadł opierając się o kanapę. Wywróciłam oczami nie odpowiadając i wróciłam do kuchni. Wstawiłam wodę w metalowo-plastikowym czajniku i wyjęłam dwa kubki: jeden z napisem "ziomek #1" a drugi w kolorze zielonym. Wrzuciłam ostatnie dwie torebki earl grey'a i przetrząsnęłam szafki w poszukiwaniu butelki rumu, ale jej nie znalazłam. Wzruszyłam do siebie ramionami i lekko za mocną herbatę zaniosłam do pokoju. Postawiłam kubki na stole i skuliłam się na fotelu. Wziął łyka.
- Nie ma rumu? - przygryzł całą dolną wargę zaglądając w głąb cieczy, jakby miał znaleźć tam skarb. Wąchałam opar znad gorącego napoju.
- Nie. W ogóle wszystko jest tu na wykończeniu. - odetchnęłam cicho. Pokiwał głową i przez dłuższą chwilę piliśmy w ciszy. W końcu spojrzałam na niego nieznacznie. Patrzył w jakiś pusty punkt, nawet nie drgając. Utopił się w myślach. W pierwszej chwili chciałam zapytać, co się dzieje, ale odpuściłam. To nie moja sprawa.
*
- Mogłabyś się pośpieszyć? Siedzisz w tym sklepie ponad godzinę! - wyjęczał mi do telefonu blondas, a ja ścisnęłam wargi. Robię zakupy, nie może być choć trochę wdzięczny? W portfelu miałam 40 dolców. Rozłączyłam się bez słowa. Wrzuciłam ostatnią rzecz do koszyka z regału, przy którym stałam z 10 minut, po czym poszłam do kasy. Wyłożyłam towar na czarną taśmę i podążałam w kolejce za panem przede mną. Aż się zdziwiłam, że kasjerka nie zapytała o dowód, ale było mi to na rękę. W sumie byłby problem bo... nie mam dowodu. Mój brat nigdy mnie nie zabrał do żadnego urzędu, nie miałam okazji. Byłam od niego uzależniona. Spakowałam wszystko do siatek i poszłam do samochodu. Wpakowałam się do środka i usiadłam za kierownicą, Po chwili już wracaliśmy, a  Niall szperał w siatkach.
- Przestań, bo rozwalisz. - mruknęłam. - Czego ty szukasz?
- Czegoś dobrego. - odburknął z nosem w zakupach. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokręciłam głową. Nic by nie znalazł, bo słodycze schowałam do torebki. Jestem wredna, wiem. Jak byliśmy na miejscu, pomogłam mu zejść do "bazy" i poszłam do kuchni upichcić obiad. Kaleckim krokiem doczołgał się do mnie i usiadł przy stoliku.
- Gdybyś stanęła w Taco Bell, to nie musiałabyś gotować.
- Przestań narzekać. Porozmawiajmy o czymś niezwiązanym z jedzeniem. - wzruszyłam delikatnie ramionami wyjmując brokuł z lodówki. Złapałam za nóż i zaczęłam podważać folię owijającą warzywo.
- Okej. Miałaś kiedyś chłopaka? - poleciał mi nóż, o mało nie wybiłam sobie oka. Oooo, troche ostro siostro. Myślałam bardziej o zwykłych pytaniach, typu "masz jakieś hobby?", "lubisz zwierzęta?". Kurczę.
- Skąd takie pytanie? Prosto z mostu trochę. - niezręcznie się zaśmiałam.
- Zawsze mówię co myślę. A teraz ciekawi mnie to. Więc jak? - co miało znaczyć to o myślach? Ciekawi go moje życie sercowe? W sumie nieważne.- Raz miałam... - spuściłam wzrok. Dość nieciekawa historia. Zaczęłam odrywać małe, brokułowe kawałki w kształcie drzewek. - Trudno było znaleźć kogoś jeśli byłam w takiej sytuacji. A ty miałeś dziewczynę? Pewnie kilkanaście. - dopowiedziałam. Czułam jego wzrok, ale starałam się go zniwelować maltretując szczątki jedzenia.
- Pewnie kilkanaście? Masz mnie za jakiegoś alfonsa? - zaśmiał się, a ja po nim.
- Nadal nie odpowiedziałeś. - powiedziałam cienkim głosem wrzucając wszystkie warzywa do wrzącej wody. W drugim garnku gotował się ryż.
- Miałem. - pokiwał głową i westchnął cicho.
- Jakie? - spytałam z ciekawości. Takie pytania przychodzą każdemu do głowy. Każdy jest ciekawski w jakimś stopniu. Mówimy: namalowałam obraz. To druga osoba pyta: jaki? Nie jest tak?
- Powiem ci jak ty mi powiesz o swoim chłopaku. - drażnił się ze mną. Ale ten temat nie był dla mnie zabawny. W ciszy odwróciłam się i zaczęłam szukać przypraw, próbując zatamować strumienie napływające do moich oczu. Każdy ma jakieś wspomnienie, które sprawia, że wciągu sekundy rozpadamy się w cząsteczki. Już tylko starałam się nie pociągać nosem, ale ten wodny katar nie dawał za wygraną. Oparłam się o blat przymykając powieki, by się uspokoić, lecz wtem poczułam dłoń na swoim ramieniu. Nawet nie zdążyłam zauważyć, jak Niall przykuśtykał do mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie próbując zatuszować smutny wyraz twarzy.
- Wszystko w porządku? - pokiwałam głową ale zaraz po tym wybuchłam szlochem. Nigdy nie miałam komu wyznać co się działo w moim życiu. Byłam sama. Cała moja przeszłość, kiedy ktoś zmuszał mnie do powrotu w tamte chwile, sprawiało mi ból. Nie panowałam nad sobą. "Shhhh" słyszałam z ciepłych ust chłopaka. Objął mnie niepewnie ramieniem, nie drgnęłam. Starałam się nad sobą zapanować. Obchodzi go w ogóle co czuję? No proszę was.
- Po co w ogóle zaczynaliśmy ten temat... - szepnęłam cicho i oderwałam duży kawałek ręcznika papierowego, w który wysmarkałam się i otarłam oczy. Może nie w tej kolejności. Przełknęłam ślinę i wyrwałam się, żeby wyłączyć z gazu ryż. Panowała idealna cisza, słyszalny był tylko bulgot gotującej się wody na kuchence. Wstyd mi było na niego spojrzeć, więc unikałam kontaktu wzrokowego. Nienawidziłam, kiedy płakałam przy innych. Kojarzył mi się z bezbronnością. Odcedziłam ryż i złapałam za nóż, by rozciąć saszetki z ziarenkami. Syknęłam gdy się poparzyłam, szastając nieudolnie torebeczkami. Poczułam jak jego dłoń wyjmuje z mojej ostre narzędzie.
- Daj. Zrobię to. - powiedział ciepłym głosem. Pokręciłam głową.
- Ale masz złamaną nogę.W gipsie. - cicho wymruczałam. Przecież niedawno nie mógł podnieść się z kanapy.
- Dam radę, usiądź. Zajmę się tym. - popatrzył na mnie, a ja posłusznie usiadłam i schowałam głowę w dłoniach, przecierając twarz. Zamrugałam kilka razy, przyglądając się blondynowi. Całkiem dobrze sobie radził z tym obciążeniem pod kolanem. Przeczesałam włosy.
- Dużo razy byłeś połamany? - odwrócił głowę w moją stronę po czym wrócił do roboty.
- Dość... W sumie, kilka razy. Mam kilka blizn. Najgorsze wspomnienie ze złamaniem, to jak miałem otwarte. Straszny widok. - dokończył mówić stawiając na stole talerze z porcjami obiadu. Pokiwał głową i usiadł naprzeciwko. - wiesz, widok kości na wierzchu, zdarta skóra, widok mięsa i krwi...
- Ja jem! - przerwałam mu. Zaśmiał się.
- Ten temat omówimy może innym razem. - zaczął gryźć warzywa. Uśmiechnęłam się spod byka. Może nie jest taki zły.
*
- Przestań! - płakałam. Dotykał mnie. Wzdłuż ud, pakował swoje dłonie pod moją sukienkę. Obrzydliwe dłonie, obrzydliwy człowiek. - Powiedziałam przestań! - krzyknęłam próbując się uwolnić. Trzymał mnie, mocno, byłam zbyt słaba. Popchnął mnie na łóżko i przytrzymał jedną ręką oba nadgarstki, a drugą zaczął ściągać mi bieliznę. Zaczęłam kopać, wierzgać. Jedynie go zdenerwowałam. Wtem ktoś odepchnął mężczyznę ode mnie, usłyszałam uderzenie i jęk. Skuliłam się, cała we łzach.
- Wszystko w porządku skarbie? - usłyszałam znajomy głos. Widziałam rozmazany obraz człowieka.
Zanim ujrzałam twarz chłopaka obudziłam się.
*
Ok więc tak, postaram się pisać częściej, bo teraz miałam egzaminy i musiałam się uczyć.
Pewnie nikt nie zauważył mojej nieobecności na blogu (oprócz mojego kochanego placuszka), więc uważam sprawę za zamkniętą. Cześć. Aha i jak coś to moglibyście pisać komentarze, fajnie by było. Lof ju.

niedziela, 15 marca 2015

Kotostrofa.

Podjechaliśmy pod jakiś dom podchodzący wyglądem pod ruinę. Wybite okna, graffiti, wysuszona trawa. Cały z żółtej cegły, otoczony zardzewiałym ogrodzeniem, miejscami połączony murem. Skrzywiłam usta w niesmaku i spojrzałam na towarzysza w samochodzie.
- Czemu mnie tu przywiozłeś? - mruknęłam opierając łokieć na plastiku pod oknem i zaczęłam jeździć palcem po zimnej szybie z irytacją, nie wiedziałam gdzie jesteśmy. Tak bardzo nienawidziłam, że znów mi nic nie wiadomo. A wejście do tego czegoś nie wróżyło luksusów ani niczego przyjemnego. Założę się, że znów będzie panować atmosfera tajemnicy. Wyłączył samochód i wyjął kluczyki po czym spojrzał na mnie odpinając się.
- Zaraz zobaczysz. - westchnął i otworzył drzwi. Przedrzeźniłam go pod nosem i zrobiłam to samo, po czym wyszłam. Ze śmiertelną miną i wzrokiem zabójcy (ironia), założyłam ręce na piersi. Chłopak otworzył zardzewiałą bramkę, która była obwiązana metalowym łańcuchem na kłódkę. Powoli ślamazarzyłam się za nim, ciągle rozglądając dookoła. Za ogrodzeniem rozprzestrzeniał się obraz lasu iglastego i zniszczonej asfaltówki prowadzącej donikąd. W sumie parszywa atmosfera wzbudzała we mnie niepokój. Nigdy nie wierzyłam w duchy ani nic, ale w mojej głowie roiły się różne czarne scenariusze. Wpadło mi do głowy, że chce mnie zabić, albo uwięzić, albo nie wiadomo co jeszcze. Doświadczony kryminalista, na pewno by nie czuł wyrzutów po uśmierceniu kogoś, na własne oczy widziałam jak chował ciało. Jeszcze to wszystko się stało jak dowiedzieli się, że jestem siostrą jakiejś szychy przeciwnego gangu czy coś. Czułam jak ściska mnie w gardle. Kiedy otwierał drzwi, zamyślona podskoczyłam gdy coś dotknęło i otarło się o moją nogę. Szybko spojrzałam w dół i moim oczom ukazał się widok średniego, szarego dachowca. Nie zastanawiając się uklęknęłam i zaczęłam głaskać pchlarza. Dziwne, nie był przestraszony, w przeciwieństwie do mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie i drapałam go pod szczęką podnosząc wzrok na wchodzącego do środka pomieszczenia blondyna. Wzięłam na ręce zwierzę i podążyłam za Niallem, cały czas pieszcząc nowego, mruczącego przyjaciela. Od razu zlustrowałam pokoje z odrazą. Wcale nie wyglądał lepiej niż na zewnątrz. Może nawet gorzej. Ale on nie zatrzymywał się, zdziwiło mnie, że tak długo się nie odzywamy. Choć może to i lepiej, nie miałam zamiaru słuchać dalszych, głupich odpowiedzi nie dających mi żadnych uświadamiających informacji. Otworzył jakieś drzwi, za którymi znajdowały się schody w dół. Piwnica. Mocno zacisnęłam wargi, bojąc się co może być tam pod ziemią. Nie ukrywając narastającego ciśnienia szybko popatrzyłam w oczy młodzieńca. Uśmiechnął się tak jak zwykle i kiwnął głową.
- Schodź. - powiedział stanowczo, a ja głęboko westchnęłam, chyba za mocno ściskając Mruczka (tak go nazwałam), bo zaczął mi wbijać paznokcie w skórę. Powoli zaczęłam stąpać po drewnianych, o dziwo wcale nie starych schodach. Za mną usłyszałam klik i przed moją osobą pojawił się pokój, coś w rodzaju salonu z kuchnią... Podniosłam brew i szybko odwróciłam głowę w stronę niebieskookiego.
- Czyli jednak nie zamierzasz mnie uśmiercić? - zapytałam zdezorientowana ale w pewien sposób radosna. Wizja dalszej egzystencji jednak napawała mnie nadzieją, że może być dobrze. Chłopak zaśmiał się żywo schodząc za mną.
- A czemu miałbym? Powinienem? - oblizał dolną wargę i rzucił się na siwą kanapę, stojącą na środku pokoju, po czym znów patrzył w moją stronę. Zmarszczył brwi wgapiając się w punkt na moich rękach. Puściłam szaraka na podłogę i zagestykulowałam niezręcznie, wypuszczając powietrze.
- Znalazłam Mruczka przed wejściem. - założyłam dłoń na ramię.
- Mruczka? - podniósł brew z dziwną miną. No trudno się domyślić? Co za patelnia, nie człowiek.
- Nazwałam go tak. - wywróciłam oczami i przysiadłam na oparciu fotela, spoglądając na niego z powrotem. Zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową i złapał za pilot.
- Z czego rżysz? - oburzona przeczesałam moje długie włosy.
- Zachowujesz się jakbym miał cię pogryźć. - pokazał zęby i poruszał brwiami. Głośno westchnęłam i usiadłam na tym fotelu, jednak nie miałam zamiaru znaleźć się tuż obok delikwenta. Podkuliłam kolana pod klatkę piersiową i objęłam je ramionami, po czym spojrzałam na ekran telewizora. Leciało "U Karadashianów". Mimo, że nie za bardzo był to program uczący czegokolwiek, szybko się w niego wciągnęłam. Wbiłam wzrok w telewizor i oparłam nos o dłoń na nodze.
*
- Nie możesz mnie tu więzić! - oburzyłam się zakładając ręce na ramiona. Co oni sobie wyobrażają? Nie jestem jakąś ofiarą, która będzie płakać zamknięta w pokoju. Za dużo razy mną pomiatano i jeżeli myślą, że im ulegnę to chyba się ostro pomylili.
- Założysz się? - podniósł brew po raz setny i zaczął zakładać skórzaną kurtkę. Stanęłam przed nim, starając się go zatrzymać.
- Nie, na pewno nie z takimi krętaczami jak wy. I nie zgadzam się na to co wymyśliliście. - zacisnęłam wargi.
- Hmmm... pomyślmy. - pokiwał głową. - Nie. - odepchnął mnie i zaczął wchodzić na górne stopnie. Wybrałam dość nietypowe rozwiązanie. Nabrałam powietrza i pobiegłam za nim, po czym złapałam za jego kurtkę i pociągnęłam w dół. Zanim się obejrzałam, zjechał po nich i wylądował na podłodze. Wydał głośny jęk, łapiąc się za kark. Zatkałam usta dłonią i szybko znalazłam się obok niego. W moich myślach miał się tylko zatrzymać i miałam go przekonać, że mnie nie zamknie. Potoczyło się inaczej... Przyklęknęłam przy nim i pomogłam się podnieść.
- Nic ci się nie stało? - zapytałam spanikowana.
- Nic.. - mruknął. - Może oprócz tego, że SPADŁEM ZE SCHODÓW BO MNIE ZRZUCIŁAŚ. - ostatnie słowa podkreślił głośnym tonem i kiedy zrobił krok, prawie się przewrócił, ale asekurowałam go.
- Oj, już nie przesadzaj. - wywróciłam oczami i westchnęłam. - Chyba złamałeś nogę. - przygryzłam wargę z lekkim poczuciem winy. W sumie było blisko, żebym to ja go uśmierciła, a nie odwrotnie. Posadziłam go na fotelu, w którym niedawno sama zaległam i przyklęknęłam przy jego nodze, a Mruczuś wskoczył mu na kolana. Mały układał się już gdy Niall chciał go zdjąć, więc skutek był taki, że nie odczepił kota od ubrania. Po małej, niemej kłótni z pchlarzem, chłopak odpuścił a zwierze znudzone, samo z niego zlazło. Zaśmiałam się cicho, rozcinając mu powoli nogawkę. Szturchnął nogą i od razu syknął z bólu.
- Co robisz?! - spojrzał na nożyczki.
- Muszę zobaczyć twoją nogę. - mruknęłam.
- To nie lepiej, żebym zdjął po prostu spodnie? - delikatnie uśmiechnął się pod nosem. Popatrzyłam na niego lekko zdenerwowana.
- Nie będziesz się przede mną obnażał! - powiedziałam głośno i dodałam cicho od niechcenia. - Nie tym razem. - założył ręce na podramienniki.
- Czyli kiedyś będzie ten raz? - wyszczerzył się głupio a ja rozcinałam dalej materiał.
- Nie. - powiedziałam stanowczo i przestałam odpowiadać na jego głupie teksty. Kiedy dostatecznie nacięłam, rozerwałam resztę dłońmi i przyjrzałam się nodze.
- Wygląda, jakbyś miał siniaka, nie masz żadnego rozcięcia. - mruknęłam i nacisnęłam lekko dłonią na miejsce opuchlizny. Od razu krzyknął odsuwając moją rękę od jego ciała.
 - Ała! Tak, to boli! - z szeroko otwartymi oczami pokiwał głową. Wyszarpałam się z jego uścisku i wstałam. Po długiej sprzeczce dał mi telefon i musiałam zadzwonić do Jacka, bo nie mogłam na pogotowie. Wspaniałe zasady gangsterów - precz z systemem.
Kilka sygnałów później wytłumaczyłam powierzchownie sytuację i zaraz na miejsce przyjechał prywatny lekarz. Cóż, nie powiem, że to niespodziewane, ale jednak delikatnie zdziwił mnie fakt, że go mają. Sam lekarz był dość młody, wyglądał na porządnego i ułożonego mężczyznę. Ciekawiło mnie, co z nim nie tak, jeśli pomaga komuś takiemu jak oni. Sączyłam herbatę, patrząc się na działania chłopaka. Okazało się, że złamał nogę. Może to dziwnie zabrzmi, ale nawet się ucieszyłam. Jeśli złamał nogę, nie może nigdzie chodzić, co równa się, że mogłabym się nim opiekować i nie pakować się w zbędne kłopoty. Oczywiście wiem, że mam na drugie imię kłopot. Od dziecka, cały czas byłam jednym wielkim problem... Chciałabym to zmienić. Z zamyślenia wyrwał mnie głos rudzielca. Pomogłam w przetransportowaniu Nialla do gabinetu pana (jak się dowiedziałam) Sheerana, gdzie go zagipsował. Doktor był bardzo miły, w przeciwieństwie do moich 'znajomych', więc przykro mi było go opuszczać tylko w towarzystwie połamanego blondyna. Kiedy prowadziłam samochód, spojrzałam na niego.
- To ile musisz nosić to cholerstwo? - spytałam w końcu.
- Trzy tygodnie. - mierzył mnie wymownym wzrokiem, ale szybko spojrzał za szybę jak zahipnotyzowany. Zajrzałam w to samo miejsce i poręciłam głową.
- Nie, nie będę się zatrzymywać. Jedziemy z powrotem.
- No weź, nie myślisz, że mi się coś należy? - Westchnął. Po chwili zamyślenia zakręciłam i podjechałam do kolejki w McDrive. W sumie miał rację, przeze mnie jest tymczasową kaleką. Nerwowo stukałam w kierownicę, wlecząc się za sznurem samochodów. Kiedy nadeszła nasza kolej odbioru, zapłaciłam i stanęliśmy na parkingu jedząc nasze porcje fastfoodów. Siedzieliśmy tak w ciszy, ale w końcu zabrałam głos.
- Przepraszam. - powiedziałam cicho, a on się uśmiechnął. Stuknął mnie pięścią w ramię.
- Nie winię cię. - pierwszy raz tak łagodnie rozmawialiśmy. Delikatnie się zaśmiałam. - Z czego się śmiejesz? - spytał z buzią pełną cheeseburgera.
- Zobacz, spędziłeś ze mną jeden dzień i już jesteś poszkodowany. - powiedziałam rozbawiona, chowając pół chickenburgera do schowka w drzwiach. Również się zaśmiał po czym zmarszczył brwi.
- Masz rację, jesteś niebezpieczna. Nie jesz tego? - wskazał na drzwi.
- Zostawiam dla kota. Jemu też się coś należy. - uśmiechnęłam się, gnąc przy tym w pięści serwetkę.
Wywrócił oczami na moje słowa.
- Pchlarz... - warknął zabawnie
- Nie nazywaj go tak! - pisnęłam i klepnęłam go w ramię. Zacisnął wargi i złapał się za nie. Popatrzyłam na niego  z niedowierzaniem. - No nie mów, że to ja cię tak mocno uderzyłam.
- Nie...
-To co? - podniosłam obie brwi.
- Może kiedyś ci opowiem. - mruknął. Znowu tajemnice.
*
Witajcie! Przepraszam za moją dłuuugą nieobecność, ale mam mało czasu ostatnio. Coraz bliżej testów, więc więcej czasu muszę poświęcać nauce. Przepraszam. Piszcie komentarze i polecajcie ff innym! Chciałabym mieć więcej czytelników, by mieć motywację! Ily, xo.


czwartek, 29 stycznia 2015

Czarna baseball'ówka.

Tak bardzo nie miałam ochoty dziś wstawać. Po tych wszystkich wydarzeniach marzyłam tylko o śnie do końca życia. Mam tam wrócić, udawać, że wszystko w porządku. Nie wspominać, że ktoś próbował mnie zabić. Że ktoś, Jack, zabił człowieka z gangu mojego brata. Nie mogłam powiedzieć o mafii, o pistoletach, o niczym. Nie mogłam iść na policję. Nie mogłam nic, tylko siedzieć cicho i robić co mi rozkażą. Podniosłam się do pozycji siedzącej na łóżku, przytulając do miękkiej pościeli. Rozciągnęłam się delikatnie i z ziewem na ustach poszłam do łazienki. W słonecznym świetle nie wyglądałam na aż tak spuchniętą jak zwykle po przebudzeniu. Umyłam zęby, uczesałam się, załatwiłam poranną toaletę. Przebrałam z piżamy w niedopasowaną bieliznę i dresy po czym zjadłam śniadanie z Onati. Najbardziej niezręczny poranek od wprowadzenia się tutaj. Nie umiałam z nią rozmawiać, przez panującą we mnie wściekłość na nich oboje. Nic nie mówiąc wypiłam kubek herbaty jednym haustem. Zbierała się by spróbować ze mną porozmawiać ale gdy tylko otworzyła usta, wyszłam z kuchni a potem z mieszkania. Założyłam kaptur na głowę i poszłam na spacer nie wiadomo gdzie. Z rękami w kieszeniach przemierzałam chodniki, zaglądałam w każdy kąt między budynkami, patrząc czy nie ma tam nikogo. Zmarszczyłam brwi gdy coś poruszyło się w jednym, obok konkurencyjnego klubu. Podobno w nim zginęło tych kilka dziewczyn. Zawzięłam się w sobie i powoli weszłam do mrocznego zakątka. Definitywnie znajdowała się tam osoba. Podeszłam bliżej a z ciemności wyłoniła się twarz podstarzałej hiszpanki w siwym koku i ubraniu sprzątaczki.
- Mogę w czymś pomóc, señora? - z bardzo wyraźnym akcentem przemówiła do mnie. Pokręciłam głową i rozejrzałam się.
- Nie, nie trzeba... ja tylko... zgubiłam się. - uśmiechnęłam się sztucznie, wymyślając głupią wymówkę. W pierwszym momencie popatrzyła na mnie jak na idiotkę, jak i się czułam, ale potem odwzajemniła uśmiech i odeszła. Odprowadziłam ją wzrokiem do drzwi i kiedy schowała się za nimi, na wszelki wypadek zajrzałam do worka. Śmieci. Czyli mam panaroję? Westchnęłam, ale moją uwagę przykuło coś błyszczącego pod torbami odpadków. Wyjęłam około trzy i po chwili zorientowałam się, że z jeszcze wielu worków wystaje noga z bransoletką na kostce. Z literką "M". Posiniała skóra nie tłumaczyła nic poza tym, że postać nie żyła. Mimo, że widziałam już jednego trupa, to nadal wywoływało to u mnie szok. Tak zmarnowane życie ludzkie. Niedocenione. Powstrzymałam się od łez i po cichu zdjęłam z niej łańcuszek. Popatrzyłam na dłoń ze złotą biżuterią. Jedyne co po niej pozostało. Nie wiem czy to ona, ale na pewno młoda kobieta. Schowałam go do kieszeni i zaczęłam iść w stronę chodnika, gdy za sobą usłyszałam krzyk tamtej kobiety i kroki. Nieświadomie zaczęłam biec, odwróciłam się i zobaczyłam goniących mnie dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Oboje ciapaci.
- Deténgase! ¿me oyes?* - krzyknął jeden. Zrozumiałam tylko słowo "deténgase", bo czasem zwracali się do Antonia po hiszpańsku. Oznaczało "stój". Oczywiście ja tylko przyspieszyłam. Biegłam i już mijałam budynek "Tropicana Lady" gdy coś mnie wciągnęło w zaułek i zatkało usta. Ten sam zapach, czy to nie staje się kiedyś nudne? Zdyszana nie miałam siły krzyczeć.
- Nie ruszaj się. - usłyszałam znajomy głos. Adrenalina mi podskoczyła wiedząc skąd go znam. Ale zrobiłam co kazał. Obserwowałam co chwilę chodnik, lecz skupiłam się na rozglądaniu za czymś, czym mogę ugodzić mężczyznę za mną. Przełknęłam ślinę, gdy dwójka hiszpańskich Bondów stanęła prawie przy mnie i zdyszani wymienili zdania.
- Nos escapó.**- stwierdził jeden.
- Puta!*** - warknął drugi i trzymając się za biodro, przy którym była broń odszedł. Pierwszy pokiwał głową i podążył za nim. Nie zauważyli nas. Przy ścianie stał kawałek metalu, który delikatnie złapałam w rękę. Szczęście nade mną czuwało. Zamknęłam oczy i policzyłam spokojnie do trzech. Kiedy znikli z pola widzenia, chłopak mnie puścił a ja trzymając już kawałek rury, zdzieliłam go w czoło. Poleciała mu krew a on opadł na ziemię, łapiąc się za bolące miejsce z sykiem. Czarna czapka spadła mu gdzieś obok a ja mogłam ujrzeć jego jasne blond włosy. Kłaczki jak u aniołka a charakter ja u diabła, pomyślałam z krzywą miną.
- Ała... - syknął rozmazując czerwoną ciecz na opuszkach palców. Założyłam ręce na piersi, z rurą pod ramieniem. Zmierzyłam go wzrokiem. - Ja ci ratuję życie, a ty się tak odpłacasz? - mruknął wstając.
- Wcześniej o mało co mi go nie odebrałeś. - skróciłam.
- Z tego co widzę, żyjesz. - otrzepał się i zmarszczył brwi. Zacisnęłam usta gdy wystawił rękę po rurę. Mam mu oddać moją jedyną linię obrony? Chyba śni. Wywrócił oczami gdy nie chciałam mu jej oddać i od niechcenia westchnął patrząc w górę.
- Nic ci nie zrobię. - przygryzł wnętrze policzka zirytowany. Chwilę stałam zanim odrzuciłam metal na kilka metrów od nas.
- Kim ty w ogóle jesteś? "Twoim najgorszym koszmarem" - przedrzeźniłam go zła, gestykulując przy tym dłońmi. Miałam dość ich wszystkich. Jego też, mimo, że nie znałam go.  - Nie pisałam się na to wszystko. - westchnęłam. Patrzył na mnie pobłażliwym wzrokiem, drapiąc się w międzyczasie po policzku. Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej. - No co?!
- Nic... nic. - westchnął i poszedł w stronę tylnego wejścia do klubu. Podążyłam za nim wzrokiem nigdzie się nie ruszając. - No idziesz? - stanął w przejściu.
- Po co? - zrobiłam krok w jego stronę, nie za bardzo wiedząc co począć. Może uciec? Egh.
- Musimy porozmawiać z Jackiem. - powiedział bardzo spokojnie, przy okazji wyjmując paczkę miętusów z kieszeni.
- Po co?! - z zapytaniem zawołałam. Czemu mam do niego iść? Fałszywiec. Z czego mam mu się zwierzać? Znów, może mnie jeszcze uśpi? Każe o wszystkim zapomnieć? O nie, nie zgadzam się.
- Powiesz mu i przy okazji mi, dlaczego miałaś do czynienia z tamtymi dwoma. - powiedział z miętową pastylką między zębami, która wystawała trochę uwydatniając jeden policzek. Zlustrowałam go zniecierpliwiona i w końcu zgodziłam się głośno wzdychając i ruszając w jego stronę. Przeszłam obok, chcący niechcący wyczuwając jego wodę kolońską. Nuta piżmu bardzo odznaczała się w powietrzu. Gdyby nie to, że jest kryminalistą, może zawiesiłabym na nim oko... Nie ważnie, bo nie zrobię tego. Stojąc za nim patrzyłam jak puka do drzwi, a zaraz potem w środku odezwał się głos.
*
Siedzieliśmy tam oboje jak na dywaniku u dyrektora. Na biurku leżała bransoletka truposzki, w którą wgapiał się szef. Jeśli szuka tam wyjścia z sytuacji, to raczej nic z tego. Ze spuszczoną głową czekałam aż coś powie. Zerknęłam na chłopaka obok. Gapił się na mnie. Zrobiłam minę typu 'serio?' ale nie odwrócił wzroku więc wróciłam do nerwowego skubania lakieru z paznokci. Co za dziwny człowiek. Nadal nie mam pojęcia kim jest. Pracuje dla tego klubu? Widziałam go pierwszy raz wczoraj. W końcu usłyszałam jak Jack podnosi się z krzesła i usiadł bokiem na biurku.
- Jeśli Madre tam zginęła, oznacza to wojnę. Co liczy się z niebezpieczeństwem. - wow, naprawdę? Myśli chyba, że jesteśmy idiotami albo dziećmi. Rozejrzał się po naszych twarzach. - Jesteś odważna. - zwrócił się do mnie. - Razem z Niall'em wrócicie pod klub i będziecie obserwować co tam się dzieje. - czyli to jego imię. Nietypowe jak na amerykańskiego, białego chłopaka. Może nie pochodzi stąd? W końcu ma akcent... Nieważne. Mam z nim pracować? Oburzona popatrzyłam na niego a potem na szefa i pokręciłam głową.
- Nie. - podniósł brew na te słowa. - Nie będę z nim przebywać a tym bardziej pracować! - wstałam i wskazałam na niego. - Nie będę. - powtórzyłam i założyłam dumnie ręce na piersi w geście protestu. W ogóle nie chcę się w to mieszać. Żałuję, że poszłam pod ten klub. Nienawidzę swojej ciekawości. I tak nikomu nie uda mi się pomóc. W co ja się wpakowałam... Cholera.
- Za pięć minut was tu nie ma. - zakończył dyskusję i usiadł z powrotem, wcześniej wołając przyciskiem Onati, której kazał opatrzyć blondyna przed wyjazdem. Myślą, że mogą wszystko. Okropność, wszyscy dokładnie tacy sami. Kiedy Antonio zachowywał się jak prostak, przynajmniej wiedziałam o co mu chodzi. A tu? Wieczne tajemnice. Skoro tak, to nie zamierzam ułatwiać im tej pracy. Będę nie do pogadania ani do pomocy. Zrobię mu z pracy piekło. O tak...
*
Wgapialiśmy się już od dobrej godziny w budynek tego pieprzonego klubu i jedyne co widziałam to napalonych facetów. Niby co w ogóle mieliśmy zobaczyć siedząc na zewnątrz? Założę się, że wszystko odbywa się w środku pod naszym nosem. Blondyn po raz kolejny próbował zaaranżować rozmowę ale ja nie ruszając się z pozycji opierania o szybę głową, nawet nie zerknęłam na niego.
- Nie zamierzam z tobą rozmawiać. - burknęłam wgapiając się w drzwi lokalu. Co chwilę ktoś wchodził lub wychodził. Nic nadzwyczajnego. Włączył radio z głośnym wydechem w tle. Jak na złość zaczęła lecieć piosenka o godzeniu się z losem, więc schyliłam się, by przekręcić stację.
- Zostaw, lubię to! - jęknął wracając na poprzednią stację. Nie pozostałam dłużna i przekręciłam z powrotem. Zrobił to samo. I tak kilka razy po czym wylecieliśmy gdzieś na daleką stację, na której leciała piosenka"Fuck you" Lily Allen. Uśmiechnęłam się pod nosem, ironia. Oboje zdenerwowani patrzyliśmy przez okna a w samochodzie leciała piosenka o wyzywaniu. Zaśmiałam się w końcu, nie mogąc wytrzymać a on wybuchnął po mnie. Miał zabawny śmiech. Gdyby nie to, że go nie lubię, może bym nawet pomyślała, że to słodkie. Przełknęłam ślinę i widząc jak w naszą stronę zbliża się Antonio, szybko schyliłam się, chowając głowę w jego ramię. Czułam ten głupkowaty uśmiech. Zacisnęłam zęby.
- Co jest? - spytał i spojrzał przez okno. - O kurwa. - mruknął po czym zmarszczył brwi. Przyglądał się oknu, a za chwilę usłyszałam dźwięk silnika. Jego samochód stał za nami... Kiedy odjechał, podniosłam się i westchnęłam odgarniając włosy. W lusterku zobaczyłam tylko tył czarnego Jeep'a. Przynajmniej tyle wiem. Przyglądał mi się a ja wzruszyłam pytająco ramionami.
- Skąd go znasz? - zapytał z wyrzutem. Zacisnęłam wargi w cienką linię i spuściłam wzrok.
- Umm... to mój brat... - wydukałam i wzięłam paznokieć między zęby nerwowo. Wyglądał jakbym powiedziała mu coś okropnego. Przecież ten prostak nie mógł być kimś ważnym...
- Antonio to twój brat i nic nam nie powiedziałaś?! - krzyknął marszcząc przy tym brwi i szybko wyjmując telefon. Ale co ja takiego zrobiłam? Wybrał numer i zadzwonił, zapewne do szefa. Znów nie rozumiem o co chodzi. Nie wsłuchiwałam się w jego rozmowę. Zatopiłam się w myślach. Może jednak Antonio mówiąc, że nikt mnie nie będzie chciał, miał rację? Tylko narobiłam problemów... Przez moją ciekawość. Ale z drugiej strony mężczyzna mnie pochwalił, może nie jestem aż tak beznadziejna. Podniosłam się na duchu i z wewnętrznym uśmiechem spojrzałam na Niall'a. Przekręcił stacyjkę i ruszyliśmy.
- Dokąd teraz?- starałam się nadal zgrywać wkurzoną, aczkolwiek powoli schodziła ze mnie złość.
- Zobaczysz. - powiedział oschłym tonem.
*
Deténgase! ¿me oyes?* - Stój! Słyszysz?
 Nos escapó.** - Uciekła nam.
Puta!***- Dziwka.
*
Witajcie kochani! Mam nadzieję, że spodobał wam się mój rozdział i zapraszam do komentowania! Bardzo potrzebuję motywacji z waszej strony. Ily. xo

sobota, 24 stycznia 2015

Kim jesteś?

Przebudziłam się, natychmiastowo przy tym siadając. Zacisnęłam oczy rozbudzając organizm od środka i rozejrzałam się wokół. To ciemne pomieszczenie z kryształkowymi kinkietami i kilkoma łańcuchami z perełek po sufitem. Oprócz kanapy nie było tu nic. Odkryłam się z szorstkiego koca. Szybko wstałam i podeszłam do drzwi, nacisnęłam metalową klamkę. Otwarte. Przez szparę rozejrzałam się i zobaczyłam korytarz klubu. Uff. Nigdy nie byłam w tej części lokalu, więc przestraszyłam się, że jestem zupełnie gdzie indziej. Że mnie porwano. Po kilku minutach trafiłam do zaplecza, gdzie siedziała Onati. Od razu na mnie spojrzała i odwróciła się w moją stronę. Uśmiechnęłam się delikatnie i oparłam o toaletkę naprzeciwko niej.
- Obudzona? To dobrze. - stwierdziła. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nikogo nie ma a z oddali nie słychać muzyki.
- Długo spałam? W ogóle jak ja... - zmarszczyłam brwi. No właśnie, jak ja się tam dostałam? Ostatnie co pamiętam, to to, że rozmawiałam z towarzyszką. I, że ktoś strzelał. Dziewczyna popatrzyła na mnie.
- Czułaś się zmęczona, chciałaś iść do Jac... do szefa by poprosić o zwolnienie z ostatnich godzin. Akurat przyszli ludzie od rekwizytów. Zapewne pamiętasz strzał? To był pistolet konfetti. - wow, czyli jestem przewrażliwiona. Pokiwałam głową.
- A ten mężczyzna? On ciągnął ciało... - pokręciła głową z pobłażliwą miną i wróciła do lusterka.
- To manekin, na którym był strój. - pośpiesznie odpowiedziała. Może wyjdę na desperatkę, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Jestem wariatką, a to wszystko to moje urojenia? Matko... To wszystko przez moją przeszłość, moja wyobraźnia płata mi figle.
- A jak się znalazłam w tamtym pomieszczeniu? - nie dawałam za wygraną. Westchnęła, poczułam jakby uznała mnie za upierdliwą.
- Ze stresu prawie zemdlałaś, pozwoliłam ci zasnąć. Nie chciałam pozwolić na spanie w zapleczu na kanapie, więc Jack przeniósł cię do tamtego pokoju. - rozszerzyłam oczy po czym na moje usta wpełzł delikatny uśmiech. Jack miał mnie w ramionach? Och... Szkoda, że nie mogłam wtedy tego poczuć. Pewnie ma silne i ciepłe dłonie. Ach... rozmarzyłam się chyba. Myśli, ogarnijcie się.
- Wszystko już rozumiem. - powiedziałam z poważną miną, prawie zaciskając usta w dzióbek. - Która godzina? - w końcu ocknęłam się, że przecież na pewno już jest po 4. Spojrzała na ekran komórki, mówiący, że jest 5:30. Tak długo na mnie czekała? Kochana... Szybko poszłam się przebrać i lekko chrząknęłam.
- Idziemy? - myślałam, że tak jak zwykle, pójdziemy obie, ale powiedziała, że musi coś jeszcze zrobić. Nie drążyłam tematu, tylko przytaknęłam i wyszłam tylnym wyjściem. Zakluczyłam drzwi i już miałam znaleźć się na chodniku gdy usłyszałam głos gdzieś przy murze ślepej uliczki. Gdyby nie moja ciekawość, już bym była w drodze do mieszkania. Odwróciłam się i zmrużyłam oczy próbując odnaleźć coś w mroku. Podeszłam bliżej, jeszcze bliżej. W końcu byłam kilka metrów od czegoś przy moich nogach. Rozejrzałam się wokoło, czując na sobie czyjś wzrok. Mój żołądek wywijał fikołki w brzuchu. Obok mnie, leżał ciemny worek po śmieciach. Powoli zaczęłam go rozwiązywać, a gdy był luźny, szybko się przewrócił. To co zobaczyłam wywołało u mnie przerażenie. Odskoczyłam szybko i potknęłam się, znajdując po chwili z tyłkiem na ziemi. O nie... Zatkałam usta dłonią, w przestrachu aby wydać jakikolwiek dźwięk. Z worka wystawała ręka. Posiniała, z widocznymi tatuażami. Skupiłam wzrok na dłoni ze znajomym sygnetem. Poczworaczkowałam do jak zgaduję zimnego ciała i odsłoniłam większą część folii, znajdując jego twarz. O Boże. To jeden z gangu Antonia. Nieżywy. Szybko odwróciłam głowę, czując jak zbiera mi się na wymioty. Wstałam ile miałam sił i złapałam torebkę, już zbierałam się do ucieczki, gdy poczułam czyjeś ręce na sobie. Pisk cisnął mi się na usta, ale nie dane mi było tego zrobić, ktoś kneblował moje wargi dużą dłonią. Pachnącą ziemią, perfumami i tytoniem. Zaczęłam się zapowietrzać rozglądając nerwowo na prawo i lewo, kiedy poczułam czyjś ciepły oddech przy uchu.
- Puszczę cię na trzy. Jeżeli krzykniesz, lub zaczniesz uciekać, mam bardzo, ale to bardzo ostry nóż w kieszeni... - jego ciepły głos z lekkim akcentem zamroził całe moje ciało. Zamknęłam oczy, powstrzymując łzy strachu i starałam się opanowanie oddychać, podczas gdy mnie puszczał. W momencie kiedy całe ciało było oswobodzone, powoli zwróciłam twarz w jego stronę. Zobaczyłam wysoką, dobrze zbudowaną postać. Miał idealnie dopasowane dresy, białą, lekko zakrwawioną koszulkę, bluzę z kapturem na głowie i znajomą czapkę z daszkiem zasłaniającą pół twarzy. Wszystko wyglądało na drogie. Zaciskałam zęby ze strachu po czym drżącym głosem powiedziałam cicho.
- Zabijesz mnie? - ledwo wymówiłam te słowa, nie mogąc dostrzec jego oczu. Zamyślił się. Stałam jak słup, cykając się zrobić jakikolwiek ruch. Przełknęłam ślinę wiedząc, że moje oczy są już szklane.
- Nie. - powiedział sucho, a poczucie ulgi ogarnęło moje ciało. I co dalej? Puści mnie wolno? - Wejdziesz teraz spokojnie do klubu z powrotem. Zapukasz do drzwi gabinetu i opowiesz Jack'owi co się stało. - zdezorientowana zamrugałam, ale nie zamierzałam dyskutować. Nie chciałam jeszcze zginąć. - Tylko grzecznie, ja się o wszystkim dowiem. Więc lepiej nie ryzykuj. - Poszukałam klucza w torebce i opanowana stresem po końce palców u rąk, niezręcznie wygrzebałam go. Podeszłam do drzwi i otworzyłam, weszłam nie odwracając się nawet na sekundę. Nie podniosłam nawet głowy. Wolałam uniknąć ewentualnej kulki między oczy.
- Kim jesteś? - nie wiem, nie umiem powiedzieć, dlaczego tak zareagowałam w tamtej sytuacji. To nienormalne! Ale... na razie nic tu nie jest jak być powinno.
- Twoim najgorszym koszmarem, skarbie. - szorstki a za razem najłagodniejszy głos jaki kiedykolwiek słyszałam odpowiedział. "Skarbie". Był taki opanowany... Jak jakiś psychopata. Zresztą, kto normalny kogoś zabija? A tym bardziej chowa zwłoki w worze na śmieci? Zamknęłam za sobą. Dopiero w mroku odetchnęłam głęboko duszącym powietrzem.  Znajdując się pod wejściem z napisem "Jack", zapukałam. Po głośnym "wejść" nacisnęłam klamkę i usiadłam na skórzanym fotelu przed nim. Patrzyłam na szefa spod byka, gotując się do opowieści.
- Muszę z panem porozmawiać... - szepnęłam. Usadowił się na wprost mnie i podparł na łokciach. Spojrzałam na podłogę nieśmiało, gdzie zobaczyłam nieodpraną, brązową kałużę. Znam skądś taki wygląd. Czekaj... To krew. Bałam się jakkolwiek zareagować. Powoli podniosłam głowę z pokerową twarzą. Wszystko układa się w całość. Ta czapka, wiem skąd ją znam! To ten człowiek, który wychodził z gabinetu po strzale. Boże, miałam rację. Naprawdę to się stało, zaczęło do mnie docierać, że tu zginął compadre mojego brata. A teraz ja jestem w to zaplątana. Może też zginę? Za dużo wiem. Przełknęłam ślinę tak głośno, że miałam wrażenie, że zabrzmiała w całym pokoju. Zdałam sobie sprawę, że ten zakład to coś więcej niż klub nocny. To dom kłamstw.
- Słucham? - zabrzmiał seksownym barytonem.
*
Znowu to samo. Znów obudziłam się w tym pokoju. Uśpili mnie? Jak oryginalnie, no nie ma co. Wstałam szybko, o wiele za szybko. Moja głowa prawie opadła na ramię. Ała. Wróciłam na kanapę z westchnieniem. Wytężyłam słuch, za drzwiami toczyła się dyskusja. Nie śpiesząc już tak, podeszłam do drewnianej dechy i przyłożyłam ucho.
"Nie możesz tak, rozumiesz? Po pierwsze jest młoda i zdolna, a po drugie nie mogę ci pozwolić by następna osoba z tego klubu zginęła! Psy zaczną węszyć wcześniej czy później" Głośny szept Onati wybrzmiewał w korytarzu.
"A co jeśli pójdzie na policję sama? Nie możemy ryzykować, rozumiesz?!" Rozległ się dźwięk odblokowywania pistoletu. Myślałam, że zejdę na miejscu. Więc tak mam skończyć? W klubie nocnym? Za coś, czego w sumie nie zrobiłam nawet własnowolnie.
"Jeśli to zrobisz, odchodzę" Nie słuchałam już. Usiadłam na kanapie. Zaczęłam płakać, coraz głośniej. Jestem taka żałosna. Nawet nie umiem ułożyć sobie tego życia. Do pokoju weszła kobieta i usiadła obok mnie, przytulając a Jack stanął przy ścianie. Popatrzyłam na niego przestraszonym i smutnym wzrokiem. Czemu był taki spokojny? Pewnie był przyzwyczajony do śmierci niewinnych ludzi. Pierwszy raz zaczęłam nim gardzić. Byłam zła. A z każdą minutą coraz bardziej wkurzona. Wkurwiona wręcz.
- Nie płacz, będzie dobrze... - powiedziała delikatnie różowowłosa głaszcząc mnie po ramieniu. Sranie w banie. Wstałam szybko na równe nogi.
- Nie, nie będzie! - popatrzyła na mnie z szokiem, a Pan Opanowany podniósł wzrok. - Ludzie! Właśnie zginął człowiek! Mnie też próbował ktoś zabić! Co tu się dzieje?! - zacisnęłam pięści.
- Opanuj się, proszę. - powiedział. Myślałam, że mu przywalę.
- Bo co?! Znowu mnie uśpisz? Albo zabijesz? - powstrzymywałam się od przekleństw. Kłamstwa, broń, śmierć, jakieś interesy. Nie tak sobie wyobrażałam życie po ucieczce. Zaczęłam pleść co mi przyszło na język, coraz głośniej krzycząc i płacząc ze złości. Wszystko przerwał strzał w sufit. Przez ogłuszający trzask i pisk w mojej głowie, padłam na podłogę, skuliłam się i zasłoniłam uszy. Bujałam się jak wariatka, w tę i we w tę, w przód i w tył. Po momencie zaczęłam się powoli uspokajać, Odzyskałam oddech i ze wstydem popatrzyłam na niego. Nie wypadł mu nawet głos z idealnej fryzury, a jego twarz jak zwykle była w beztonie żadnych emocji.
- Nie zabiję cię, tylko dzięki Anabelle. Musisz nauczyć się panować nad sobą. Liczę, że nie zawiodę się na tobie. - rozejrzał się po naszych twarzach i wyszedł. Serio? "Nie zawiedź mnie". Co to ma znaczyć? Będę jedną z nich? Nie miałam ochoty już tu być.
- Chodź. - powiedziała Onati i wróciłyśmy do naszego mieszkania już razem. Wreszcie. Pierwsze co zrobiłam, to zamknęłam się w łazience i puściłam ciepłą wodę. Gdy ta wpływała do porcelanowego zbiornika, rozebrałam się z ubrań i stanęłam przed lustrem, ogarniając twarz dłońmi. "Dasz radę" powtórzyłam sobie cicho pod nosem i weszłam do wanny.
*
Heeeej... nie jestem pewna co do tego rozdziału... podoba wam się? Tak dużo śmierci w tym rozdziale. :o Proszę o komentarze. Ily. xo