- Obudzona? To dobrze. - stwierdziła. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nikogo nie ma a z oddali nie słychać muzyki.
- Długo spałam? W ogóle jak ja... - zmarszczyłam brwi. No właśnie, jak ja się tam dostałam? Ostatnie co pamiętam, to to, że rozmawiałam z towarzyszką. I, że ktoś strzelał. Dziewczyna popatrzyła na mnie.
- Czułaś się zmęczona, chciałaś iść do Jac... do szefa by poprosić o zwolnienie z ostatnich godzin. Akurat przyszli ludzie od rekwizytów. Zapewne pamiętasz strzał? To był pistolet konfetti. - wow, czyli jestem przewrażliwiona. Pokiwałam głową.
- A ten mężczyzna? On ciągnął ciało... - pokręciła głową z pobłażliwą miną i wróciła do lusterka.
- To manekin, na którym był strój. - pośpiesznie odpowiedziała. Może wyjdę na desperatkę, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Jestem wariatką, a to wszystko to moje urojenia? Matko... To wszystko przez moją przeszłość, moja wyobraźnia płata mi figle.
- A jak się znalazłam w tamtym pomieszczeniu? - nie dawałam za wygraną. Westchnęła, poczułam jakby uznała mnie za upierdliwą.
- Ze stresu prawie zemdlałaś, pozwoliłam ci zasnąć. Nie chciałam pozwolić na spanie w zapleczu na kanapie, więc Jack przeniósł cię do tamtego pokoju. - rozszerzyłam oczy po czym na moje usta wpełzł delikatny uśmiech. Jack miał mnie w ramionach? Och... Szkoda, że nie mogłam wtedy tego poczuć. Pewnie ma silne i ciepłe dłonie. Ach... rozmarzyłam się chyba. Myśli, ogarnijcie się.
- Wszystko już rozumiem. - powiedziałam z poważną miną, prawie zaciskając usta w dzióbek. - Która godzina? - w końcu ocknęłam się, że przecież na pewno już jest po 4. Spojrzała na ekran komórki, mówiący, że jest 5:30. Tak długo na mnie czekała? Kochana... Szybko poszłam się przebrać i lekko chrząknęłam.
- Idziemy? - myślałam, że tak jak zwykle, pójdziemy obie, ale powiedziała, że musi coś jeszcze zrobić. Nie drążyłam tematu, tylko przytaknęłam i wyszłam tylnym wyjściem. Zakluczyłam drzwi i już miałam znaleźć się na chodniku gdy usłyszałam głos gdzieś przy murze ślepej uliczki. Gdyby nie moja ciekawość, już bym była w drodze do mieszkania. Odwróciłam się i zmrużyłam oczy próbując odnaleźć coś w mroku. Podeszłam bliżej, jeszcze bliżej. W końcu byłam kilka metrów od czegoś przy moich nogach. Rozejrzałam się wokoło, czując na sobie czyjś wzrok. Mój żołądek wywijał fikołki w brzuchu. Obok mnie, leżał ciemny worek po śmieciach. Powoli zaczęłam go rozwiązywać, a gdy był luźny, szybko się przewrócił. To co zobaczyłam wywołało u mnie przerażenie. Odskoczyłam szybko i potknęłam się, znajdując po chwili z tyłkiem na ziemi. O nie... Zatkałam usta dłonią, w przestrachu aby wydać jakikolwiek dźwięk. Z worka wystawała ręka. Posiniała, z widocznymi tatuażami. Skupiłam wzrok na dłoni ze znajomym sygnetem. Poczworaczkowałam do jak zgaduję zimnego ciała i odsłoniłam większą część folii, znajdując jego twarz. O Boże. To jeden z gangu Antonia. Nieżywy. Szybko odwróciłam głowę, czując jak zbiera mi się na wymioty. Wstałam ile miałam sił i złapałam torebkę, już zbierałam się do ucieczki, gdy poczułam czyjeś ręce na sobie. Pisk cisnął mi się na usta, ale nie dane mi było tego zrobić, ktoś kneblował moje wargi dużą dłonią. Pachnącą ziemią, perfumami i tytoniem. Zaczęłam się zapowietrzać rozglądając nerwowo na prawo i lewo, kiedy poczułam czyjś ciepły oddech przy uchu.
- Puszczę cię na trzy. Jeżeli krzykniesz, lub zaczniesz uciekać, mam bardzo, ale to bardzo ostry nóż w kieszeni... - jego ciepły głos z lekkim akcentem zamroził całe moje ciało. Zamknęłam oczy, powstrzymując łzy strachu i starałam się opanowanie oddychać, podczas gdy mnie puszczał. W momencie kiedy całe ciało było oswobodzone, powoli zwróciłam twarz w jego stronę. Zobaczyłam wysoką, dobrze zbudowaną postać. Miał idealnie dopasowane dresy, białą, lekko zakrwawioną koszulkę, bluzę z kapturem na głowie i znajomą czapkę z daszkiem zasłaniającą pół twarzy. Wszystko wyglądało na drogie. Zaciskałam zęby ze strachu po czym drżącym głosem powiedziałam cicho.
- Zabijesz mnie? - ledwo wymówiłam te słowa, nie mogąc dostrzec jego oczu. Zamyślił się. Stałam jak słup, cykając się zrobić jakikolwiek ruch. Przełknęłam ślinę wiedząc, że moje oczy są już szklane.
- Nie. - powiedział sucho, a poczucie ulgi ogarnęło moje ciało. I co dalej? Puści mnie wolno? - Wejdziesz teraz spokojnie do klubu z powrotem. Zapukasz do drzwi gabinetu i opowiesz Jack'owi co się stało. - zdezorientowana zamrugałam, ale nie zamierzałam dyskutować. Nie chciałam jeszcze zginąć. - Tylko grzecznie, ja się o wszystkim dowiem. Więc lepiej nie ryzykuj. - Poszukałam klucza w torebce i opanowana stresem po końce palców u rąk, niezręcznie wygrzebałam go. Podeszłam do drzwi i otworzyłam, weszłam nie odwracając się nawet na sekundę. Nie podniosłam nawet głowy. Wolałam uniknąć ewentualnej kulki między oczy.
- Kim jesteś? - nie wiem, nie umiem powiedzieć, dlaczego tak zareagowałam w tamtej sytuacji. To nienormalne! Ale... na razie nic tu nie jest jak być powinno.
- Twoim najgorszym koszmarem, skarbie. - szorstki a za razem najłagodniejszy głos jaki kiedykolwiek słyszałam odpowiedział. "Skarbie". Był taki opanowany... Jak jakiś psychopata. Zresztą, kto normalny kogoś zabija? A tym bardziej chowa zwłoki w worze na śmieci? Zamknęłam za sobą. Dopiero w mroku odetchnęłam głęboko duszącym powietrzem. Znajdując się pod wejściem z napisem "Jack", zapukałam. Po głośnym "wejść" nacisnęłam klamkę i usiadłam na skórzanym fotelu przed nim. Patrzyłam na szefa spod byka, gotując się do opowieści.
- Muszę z panem porozmawiać... - szepnęłam. Usadowił się na wprost mnie i podparł na łokciach. Spojrzałam na podłogę nieśmiało, gdzie zobaczyłam nieodpraną, brązową kałużę. Znam skądś taki wygląd. Czekaj... To krew. Bałam się jakkolwiek zareagować. Powoli podniosłam głowę z pokerową twarzą. Wszystko układa się w całość. Ta czapka, wiem skąd ją znam! To ten człowiek, który wychodził z gabinetu po strzale. Boże, miałam rację. Naprawdę to się stało, zaczęło do mnie docierać, że tu zginął compadre mojego brata. A teraz ja jestem w to zaplątana. Może też zginę? Za dużo wiem. Przełknęłam ślinę tak głośno, że miałam wrażenie, że zabrzmiała w całym pokoju. Zdałam sobie sprawę, że ten zakład to coś więcej niż klub nocny. To dom kłamstw.
- Słucham? - zabrzmiał seksownym barytonem.
*
Znowu to samo. Znów obudziłam się w tym pokoju. Uśpili mnie? Jak oryginalnie, no nie ma co. Wstałam szybko, o wiele za szybko. Moja głowa prawie opadła na ramię. Ała. Wróciłam na kanapę z westchnieniem. Wytężyłam słuch, za drzwiami toczyła się dyskusja. Nie śpiesząc już tak, podeszłam do drewnianej dechy i przyłożyłam ucho.
"Nie możesz tak, rozumiesz? Po pierwsze jest młoda i zdolna, a po drugie nie mogę ci pozwolić by następna osoba z tego klubu zginęła! Psy zaczną węszyć wcześniej czy później" Głośny szept Onati wybrzmiewał w korytarzu.
"A co jeśli pójdzie na policję sama? Nie możemy ryzykować, rozumiesz?!" Rozległ się dźwięk odblokowywania pistoletu. Myślałam, że zejdę na miejscu. Więc tak mam skończyć? W klubie nocnym? Za coś, czego w sumie nie zrobiłam nawet własnowolnie.
"Jeśli to zrobisz, odchodzę" Nie słuchałam już. Usiadłam na kanapie. Zaczęłam płakać, coraz głośniej. Jestem taka żałosna. Nawet nie umiem ułożyć sobie tego życia. Do pokoju weszła kobieta i usiadła obok mnie, przytulając a Jack stanął przy ścianie. Popatrzyłam na niego przestraszonym i smutnym wzrokiem. Czemu był taki spokojny? Pewnie był przyzwyczajony do śmierci niewinnych ludzi. Pierwszy raz zaczęłam nim gardzić. Byłam zła. A z każdą minutą coraz bardziej wkurzona. Wkurwiona wręcz.
- Nie płacz, będzie dobrze... - powiedziała delikatnie różowowłosa głaszcząc mnie po ramieniu. Sranie w banie. Wstałam szybko na równe nogi.
- Nie, nie będzie! - popatrzyła na mnie z szokiem, a Pan Opanowany podniósł wzrok. - Ludzie! Właśnie zginął człowiek! Mnie też próbował ktoś zabić! Co tu się dzieje?! - zacisnęłam pięści.
- Opanuj się, proszę. - powiedział. Myślałam, że mu przywalę.
- Bo co?! Znowu mnie uśpisz? Albo zabijesz? - powstrzymywałam się od przekleństw. Kłamstwa, broń, śmierć, jakieś interesy. Nie tak sobie wyobrażałam życie po ucieczce. Zaczęłam pleść co mi przyszło na język, coraz głośniej krzycząc i płacząc ze złości. Wszystko przerwał strzał w sufit. Przez ogłuszający trzask i pisk w mojej głowie, padłam na podłogę, skuliłam się i zasłoniłam uszy. Bujałam się jak wariatka, w tę i we w tę, w przód i w tył. Po momencie zaczęłam się powoli uspokajać, Odzyskałam oddech i ze wstydem popatrzyłam na niego. Nie wypadł mu nawet głos z idealnej fryzury, a jego twarz jak zwykle była w beztonie żadnych emocji.
- Nie zabiję cię, tylko dzięki Anabelle. Musisz nauczyć się panować nad sobą. Liczę, że nie zawiodę się na tobie. - rozejrzał się po naszych twarzach i wyszedł. Serio? "Nie zawiedź mnie". Co to ma znaczyć? Będę jedną z nich? Nie miałam ochoty już tu być.
- Chodź. - powiedziała Onati i wróciłyśmy do naszego mieszkania już razem. Wreszcie. Pierwsze co zrobiłam, to zamknęłam się w łazience i puściłam ciepłą wodę. Gdy ta wpływała do porcelanowego zbiornika, rozebrałam się z ubrań i stanęłam przed lustrem, ogarniając twarz dłońmi. "Dasz radę" powtórzyłam sobie cicho pod nosem i weszłam do wanny.
*
Heeeej... nie jestem pewna co do tego rozdziału... podoba wam się? Tak dużo śmierci w tym rozdziale. :o Proszę o komentarze. Ily. xo
Rodział bardzo mi się podoba. Chce już następny ! :3 Kompletnie nie wiem co jeszcze napisać... Strasznie dobrze piszesz i oby tak dalej ! :p weny życzę xx @_Minionki
OdpowiedzUsuń