czwartek, 29 stycznia 2015

Czarna baseball'ówka.

Tak bardzo nie miałam ochoty dziś wstawać. Po tych wszystkich wydarzeniach marzyłam tylko o śnie do końca życia. Mam tam wrócić, udawać, że wszystko w porządku. Nie wspominać, że ktoś próbował mnie zabić. Że ktoś, Jack, zabił człowieka z gangu mojego brata. Nie mogłam powiedzieć o mafii, o pistoletach, o niczym. Nie mogłam iść na policję. Nie mogłam nic, tylko siedzieć cicho i robić co mi rozkażą. Podniosłam się do pozycji siedzącej na łóżku, przytulając do miękkiej pościeli. Rozciągnęłam się delikatnie i z ziewem na ustach poszłam do łazienki. W słonecznym świetle nie wyglądałam na aż tak spuchniętą jak zwykle po przebudzeniu. Umyłam zęby, uczesałam się, załatwiłam poranną toaletę. Przebrałam z piżamy w niedopasowaną bieliznę i dresy po czym zjadłam śniadanie z Onati. Najbardziej niezręczny poranek od wprowadzenia się tutaj. Nie umiałam z nią rozmawiać, przez panującą we mnie wściekłość na nich oboje. Nic nie mówiąc wypiłam kubek herbaty jednym haustem. Zbierała się by spróbować ze mną porozmawiać ale gdy tylko otworzyła usta, wyszłam z kuchni a potem z mieszkania. Założyłam kaptur na głowę i poszłam na spacer nie wiadomo gdzie. Z rękami w kieszeniach przemierzałam chodniki, zaglądałam w każdy kąt między budynkami, patrząc czy nie ma tam nikogo. Zmarszczyłam brwi gdy coś poruszyło się w jednym, obok konkurencyjnego klubu. Podobno w nim zginęło tych kilka dziewczyn. Zawzięłam się w sobie i powoli weszłam do mrocznego zakątka. Definitywnie znajdowała się tam osoba. Podeszłam bliżej a z ciemności wyłoniła się twarz podstarzałej hiszpanki w siwym koku i ubraniu sprzątaczki.
- Mogę w czymś pomóc, señora? - z bardzo wyraźnym akcentem przemówiła do mnie. Pokręciłam głową i rozejrzałam się.
- Nie, nie trzeba... ja tylko... zgubiłam się. - uśmiechnęłam się sztucznie, wymyślając głupią wymówkę. W pierwszym momencie popatrzyła na mnie jak na idiotkę, jak i się czułam, ale potem odwzajemniła uśmiech i odeszła. Odprowadziłam ją wzrokiem do drzwi i kiedy schowała się za nimi, na wszelki wypadek zajrzałam do worka. Śmieci. Czyli mam panaroję? Westchnęłam, ale moją uwagę przykuło coś błyszczącego pod torbami odpadków. Wyjęłam około trzy i po chwili zorientowałam się, że z jeszcze wielu worków wystaje noga z bransoletką na kostce. Z literką "M". Posiniała skóra nie tłumaczyła nic poza tym, że postać nie żyła. Mimo, że widziałam już jednego trupa, to nadal wywoływało to u mnie szok. Tak zmarnowane życie ludzkie. Niedocenione. Powstrzymałam się od łez i po cichu zdjęłam z niej łańcuszek. Popatrzyłam na dłoń ze złotą biżuterią. Jedyne co po niej pozostało. Nie wiem czy to ona, ale na pewno młoda kobieta. Schowałam go do kieszeni i zaczęłam iść w stronę chodnika, gdy za sobą usłyszałam krzyk tamtej kobiety i kroki. Nieświadomie zaczęłam biec, odwróciłam się i zobaczyłam goniących mnie dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Oboje ciapaci.
- Deténgase! ¿me oyes?* - krzyknął jeden. Zrozumiałam tylko słowo "deténgase", bo czasem zwracali się do Antonia po hiszpańsku. Oznaczało "stój". Oczywiście ja tylko przyspieszyłam. Biegłam i już mijałam budynek "Tropicana Lady" gdy coś mnie wciągnęło w zaułek i zatkało usta. Ten sam zapach, czy to nie staje się kiedyś nudne? Zdyszana nie miałam siły krzyczeć.
- Nie ruszaj się. - usłyszałam znajomy głos. Adrenalina mi podskoczyła wiedząc skąd go znam. Ale zrobiłam co kazał. Obserwowałam co chwilę chodnik, lecz skupiłam się na rozglądaniu za czymś, czym mogę ugodzić mężczyznę za mną. Przełknęłam ślinę, gdy dwójka hiszpańskich Bondów stanęła prawie przy mnie i zdyszani wymienili zdania.
- Nos escapó.**- stwierdził jeden.
- Puta!*** - warknął drugi i trzymając się za biodro, przy którym była broń odszedł. Pierwszy pokiwał głową i podążył za nim. Nie zauważyli nas. Przy ścianie stał kawałek metalu, który delikatnie złapałam w rękę. Szczęście nade mną czuwało. Zamknęłam oczy i policzyłam spokojnie do trzech. Kiedy znikli z pola widzenia, chłopak mnie puścił a ja trzymając już kawałek rury, zdzieliłam go w czoło. Poleciała mu krew a on opadł na ziemię, łapiąc się za bolące miejsce z sykiem. Czarna czapka spadła mu gdzieś obok a ja mogłam ujrzeć jego jasne blond włosy. Kłaczki jak u aniołka a charakter ja u diabła, pomyślałam z krzywą miną.
- Ała... - syknął rozmazując czerwoną ciecz na opuszkach palców. Założyłam ręce na piersi, z rurą pod ramieniem. Zmierzyłam go wzrokiem. - Ja ci ratuję życie, a ty się tak odpłacasz? - mruknął wstając.
- Wcześniej o mało co mi go nie odebrałeś. - skróciłam.
- Z tego co widzę, żyjesz. - otrzepał się i zmarszczył brwi. Zacisnęłam usta gdy wystawił rękę po rurę. Mam mu oddać moją jedyną linię obrony? Chyba śni. Wywrócił oczami gdy nie chciałam mu jej oddać i od niechcenia westchnął patrząc w górę.
- Nic ci nie zrobię. - przygryzł wnętrze policzka zirytowany. Chwilę stałam zanim odrzuciłam metal na kilka metrów od nas.
- Kim ty w ogóle jesteś? "Twoim najgorszym koszmarem" - przedrzeźniłam go zła, gestykulując przy tym dłońmi. Miałam dość ich wszystkich. Jego też, mimo, że nie znałam go.  - Nie pisałam się na to wszystko. - westchnęłam. Patrzył na mnie pobłażliwym wzrokiem, drapiąc się w międzyczasie po policzku. Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej. - No co?!
- Nic... nic. - westchnął i poszedł w stronę tylnego wejścia do klubu. Podążyłam za nim wzrokiem nigdzie się nie ruszając. - No idziesz? - stanął w przejściu.
- Po co? - zrobiłam krok w jego stronę, nie za bardzo wiedząc co począć. Może uciec? Egh.
- Musimy porozmawiać z Jackiem. - powiedział bardzo spokojnie, przy okazji wyjmując paczkę miętusów z kieszeni.
- Po co?! - z zapytaniem zawołałam. Czemu mam do niego iść? Fałszywiec. Z czego mam mu się zwierzać? Znów, może mnie jeszcze uśpi? Każe o wszystkim zapomnieć? O nie, nie zgadzam się.
- Powiesz mu i przy okazji mi, dlaczego miałaś do czynienia z tamtymi dwoma. - powiedział z miętową pastylką między zębami, która wystawała trochę uwydatniając jeden policzek. Zlustrowałam go zniecierpliwiona i w końcu zgodziłam się głośno wzdychając i ruszając w jego stronę. Przeszłam obok, chcący niechcący wyczuwając jego wodę kolońską. Nuta piżmu bardzo odznaczała się w powietrzu. Gdyby nie to, że jest kryminalistą, może zawiesiłabym na nim oko... Nie ważnie, bo nie zrobię tego. Stojąc za nim patrzyłam jak puka do drzwi, a zaraz potem w środku odezwał się głos.
*
Siedzieliśmy tam oboje jak na dywaniku u dyrektora. Na biurku leżała bransoletka truposzki, w którą wgapiał się szef. Jeśli szuka tam wyjścia z sytuacji, to raczej nic z tego. Ze spuszczoną głową czekałam aż coś powie. Zerknęłam na chłopaka obok. Gapił się na mnie. Zrobiłam minę typu 'serio?' ale nie odwrócił wzroku więc wróciłam do nerwowego skubania lakieru z paznokci. Co za dziwny człowiek. Nadal nie mam pojęcia kim jest. Pracuje dla tego klubu? Widziałam go pierwszy raz wczoraj. W końcu usłyszałam jak Jack podnosi się z krzesła i usiadł bokiem na biurku.
- Jeśli Madre tam zginęła, oznacza to wojnę. Co liczy się z niebezpieczeństwem. - wow, naprawdę? Myśli chyba, że jesteśmy idiotami albo dziećmi. Rozejrzał się po naszych twarzach. - Jesteś odważna. - zwrócił się do mnie. - Razem z Niall'em wrócicie pod klub i będziecie obserwować co tam się dzieje. - czyli to jego imię. Nietypowe jak na amerykańskiego, białego chłopaka. Może nie pochodzi stąd? W końcu ma akcent... Nieważne. Mam z nim pracować? Oburzona popatrzyłam na niego a potem na szefa i pokręciłam głową.
- Nie. - podniósł brew na te słowa. - Nie będę z nim przebywać a tym bardziej pracować! - wstałam i wskazałam na niego. - Nie będę. - powtórzyłam i założyłam dumnie ręce na piersi w geście protestu. W ogóle nie chcę się w to mieszać. Żałuję, że poszłam pod ten klub. Nienawidzę swojej ciekawości. I tak nikomu nie uda mi się pomóc. W co ja się wpakowałam... Cholera.
- Za pięć minut was tu nie ma. - zakończył dyskusję i usiadł z powrotem, wcześniej wołając przyciskiem Onati, której kazał opatrzyć blondyna przed wyjazdem. Myślą, że mogą wszystko. Okropność, wszyscy dokładnie tacy sami. Kiedy Antonio zachowywał się jak prostak, przynajmniej wiedziałam o co mu chodzi. A tu? Wieczne tajemnice. Skoro tak, to nie zamierzam ułatwiać im tej pracy. Będę nie do pogadania ani do pomocy. Zrobię mu z pracy piekło. O tak...
*
Wgapialiśmy się już od dobrej godziny w budynek tego pieprzonego klubu i jedyne co widziałam to napalonych facetów. Niby co w ogóle mieliśmy zobaczyć siedząc na zewnątrz? Założę się, że wszystko odbywa się w środku pod naszym nosem. Blondyn po raz kolejny próbował zaaranżować rozmowę ale ja nie ruszając się z pozycji opierania o szybę głową, nawet nie zerknęłam na niego.
- Nie zamierzam z tobą rozmawiać. - burknęłam wgapiając się w drzwi lokalu. Co chwilę ktoś wchodził lub wychodził. Nic nadzwyczajnego. Włączył radio z głośnym wydechem w tle. Jak na złość zaczęła lecieć piosenka o godzeniu się z losem, więc schyliłam się, by przekręcić stację.
- Zostaw, lubię to! - jęknął wracając na poprzednią stację. Nie pozostałam dłużna i przekręciłam z powrotem. Zrobił to samo. I tak kilka razy po czym wylecieliśmy gdzieś na daleką stację, na której leciała piosenka"Fuck you" Lily Allen. Uśmiechnęłam się pod nosem, ironia. Oboje zdenerwowani patrzyliśmy przez okna a w samochodzie leciała piosenka o wyzywaniu. Zaśmiałam się w końcu, nie mogąc wytrzymać a on wybuchnął po mnie. Miał zabawny śmiech. Gdyby nie to, że go nie lubię, może bym nawet pomyślała, że to słodkie. Przełknęłam ślinę i widząc jak w naszą stronę zbliża się Antonio, szybko schyliłam się, chowając głowę w jego ramię. Czułam ten głupkowaty uśmiech. Zacisnęłam zęby.
- Co jest? - spytał i spojrzał przez okno. - O kurwa. - mruknął po czym zmarszczył brwi. Przyglądał się oknu, a za chwilę usłyszałam dźwięk silnika. Jego samochód stał za nami... Kiedy odjechał, podniosłam się i westchnęłam odgarniając włosy. W lusterku zobaczyłam tylko tył czarnego Jeep'a. Przynajmniej tyle wiem. Przyglądał mi się a ja wzruszyłam pytająco ramionami.
- Skąd go znasz? - zapytał z wyrzutem. Zacisnęłam wargi w cienką linię i spuściłam wzrok.
- Umm... to mój brat... - wydukałam i wzięłam paznokieć między zęby nerwowo. Wyglądał jakbym powiedziała mu coś okropnego. Przecież ten prostak nie mógł być kimś ważnym...
- Antonio to twój brat i nic nam nie powiedziałaś?! - krzyknął marszcząc przy tym brwi i szybko wyjmując telefon. Ale co ja takiego zrobiłam? Wybrał numer i zadzwonił, zapewne do szefa. Znów nie rozumiem o co chodzi. Nie wsłuchiwałam się w jego rozmowę. Zatopiłam się w myślach. Może jednak Antonio mówiąc, że nikt mnie nie będzie chciał, miał rację? Tylko narobiłam problemów... Przez moją ciekawość. Ale z drugiej strony mężczyzna mnie pochwalił, może nie jestem aż tak beznadziejna. Podniosłam się na duchu i z wewnętrznym uśmiechem spojrzałam na Niall'a. Przekręcił stacyjkę i ruszyliśmy.
- Dokąd teraz?- starałam się nadal zgrywać wkurzoną, aczkolwiek powoli schodziła ze mnie złość.
- Zobaczysz. - powiedział oschłym tonem.
*
Deténgase! ¿me oyes?* - Stój! Słyszysz?
 Nos escapó.** - Uciekła nam.
Puta!***- Dziwka.
*
Witajcie kochani! Mam nadzieję, że spodobał wam się mój rozdział i zapraszam do komentowania! Bardzo potrzebuję motywacji z waszej strony. Ily. xo

1 komentarz:

  1. Nonono, podoba mi się :) pisz dalej, życzę weny xx @_Minionki

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz się liczy, dziękuję. x