czwartek, 23 lipca 2015

Pożegnanie.

Tydzień po śmierci Jack'a, odbył się pogrzeb. Czarny, deszczowy i smutny dzień. Nie znałam go dobrze, przyznaję, ale czułam do niego wielki szacunek. Może nawet pokochałam tego tajemniczego, niebezpiecznego gbura? Może traktowałam go już jak przyjaciela? Miałam łzy w oczach i przytulałam do piersi rozpłakaną Onati. Mulatka w czarnym garniturze i w tym samym kolorze woalką na twarzy, wylewała łzy na swoje ciemne policzki. Obok mnie stał prosto i zdecydowanie blondyn z kamienną twarzą. Nie było u niego tego codziennego zakąsu na twarzy i iskierek w oczach. Patrzył na zamkniętą, bukową trumnę. Ogólnie było wokół nas wiele osób, w sumie zakazanych gęb. Nie brakło tych luksusowych kryminalistów i odstawionych na pokaz kompanek w ogromnych kapeluszach albo z koronkowymi parasolami nad głową. Patrzyłam na Niall'a smutnymi oczami. Ksiądz powoli kończył swą wypowiedź, co równało się z tym, że zaraz będzie czas na przemówienia bliskich. Bliskich? Czy ktoś w tym, jakby nie było, fachu, posiadał takie osoby? Sama nie wiem i z czasem mam coraz więcej wątpliwości. Oczywiście, byliśmy osobami, na których mógł liczyć, ale czy nam ufał? Czy ufał Onati jak ukochanej, a Niall'owi jak synowi? Chłopak zaciskał zęby i wyobrażałam sobie, jaką może czuć rozpacz w środku. Nieśmiało ujęłam jego dużą i nerwowo zaciśniętą dłoń, a on jakby nieco wytrącony z transu, spojrzał na mnie, chyba najbardziej niewinnym i smutnym spojrzeniem w całym moim życiu. Nic nie mówiliśmy, trzymałam jego palce, plącząc z moimi. Chciałam chyba go uspokoić... że nie jest sam? Och, losie, Steph, chyba nic nie czujesz do tego młodzieńca? Nie myśl o tym tutaj. Nieważne, powtarzałam sobie, teraz istotne jest co się dzieje wokół.
- A teraz, niech przemówi syn, świętej pamięci, Jack'a. - po tych słowach zimna dłoń wyśliznęła się z mojej i szybkim krokiem, postać przemieściła się między strugami deszczu. Stanął na podwyższeniu, przed wieńcem róż i napisem "rest in peace". Jego całe ciało ukazywało smutek i żal, podkrążone oczy i lekko przygarbione plecy... Chyba już dawno nie widziałam tak przykrego widoku. Pożegnanie jest gorsze od samej śmierci. Nabrał powietrza, Ana wyprostowała się z chusteczką, żeby go wysłuchać. Zapukał w mikrofon i zaczął.
- Witajcie wszyscy, um, w tej jakże przykrej chwili dla mnie i zapewne dla was. Co mogę powiedzieć o moim ojcu? Nie mieliśmy wspaniałych stosunków, ale był dobrym człowiekiem. Tak, możecie pomyśleć"on? Ten gburowaty, zimnokrwisty mężczyzna?". Ale naprawdę, wszyscy dużo mu zawdzięczamy. On utrzymywał naszą rodzinę codziennie w ryzach, dbał o bezpieczeństwo. - odetchnął głośno. - Pewnego dnia, gdy miałem dziewięć, czy dziesięć lat, moja matka zginęła. Został mi tylko on, dopiero wtedy zaczął mnie wprowadzać do swojego życia. Uczył i zapoznawał z panującymi zasadami. Bandażował i zaklejał plastrem pierwsze rany. Pewnego dnia, czyszcząc broń w jego gabinecie, spojrzałem na niego. "Tato?", spytałem, "Czy my jesteśmy źli, jak mówią o nas ludzie?". Uśmiechnął się wtedy słabo i posadził mnie na kolana. "Niall, synu - zaczął - jeśli obrona rodziny, jaką tworzymy, jest zbrodnią, to jesteśmy najgorsi na świecie." - załamał się w tej chwili głos blondyna - I wtedy zrozumiałem coś ważnego. Nieistotne jest jak długo walczymy, póki będziemy razem. Warto walczyć dla miłości. Mimo, że nie mówiłem ci tego, tato - spojrzał na grób. - to kocham cię i dziękuję za wszystko, co zrobiłeś dla nas - w tej chwili ogarnął wzrokiem przytulające się dziewczyny z klubu, Onati i mnie, ze łzą krzątającą się po policzku. Gdzieś w oddali słychać było kogoś smarkającego nos, ktoś inny głośno łkał. Jeszcze jakieś osóbki zajmowały miejsce na mównicy, ale to już mnie nie interesowało. Kiedy już zasypaliśmy ziemią ostatnie prześwity drewna trumny, zaczęliśmy się rozchodzić.

Minął miesiąc. Jeden, długi, ciężki i pochmurny miesiąc. Mam wrażenie, jakby nad wszystkimi z nas czuwały jakieś deszczowe chmury, jakby mówiące nam przybijające stwierdzenia. "To twoja wina! - syczały moje - nie uratowałaś go na czas! Mogłaś go zabrać do szpitala, do jasnej cholery! Ty go wpędziłaś do grobu!". Starałam się je odpędzić, ale za każdym razem, gdy patrzyłam na twarze przyjaciół, czułam wyrzuty w ich wzroku. Gang Antonia na razie nie dawał o sobie znać. Jako, że Onati znała klub na wylot, tak samo jak sekrety działalności Jack'a, to ona przejęła stery nad nami. W skrócie, nie występowała już. Szychą wśród tancerek stała się plotkara, a ja... ja nadal byłam Stephanie, która chyba trochę bardziej przyjaźniła się z Niall'em. Zapukałam do jego "gabinetu" nadal nieśmiało, po czym weszłam po cichu. Odkąd Jack umarł, zaczął palić, choć nie powinien ze względów na możliwość powrotu astmy. Usiadłam na biurku ze słabym uśmiechem i przejechałam delikatnie opuszkami po worku pod jego okiem.
- Powinieneś więcej spać. - stwierdziłam i zabrałam jego papierosa, nieco się nim zaciągając.- Palić też nie możesz. - wypuściłam dym, spoglądając na pustą ścianę, po czym złapałam za czarno-białe zdjęcie jego ojca, znów się uśmiechnęłam, bardziej melancholijnie.
- Och, wiem Stephie. - mruknął, kładąc głowę na moim udzie i westchnął głośno i bezbronnie. Czułam w jego aurze, jak bardzo jeszcze był przybity tym wszystkim. Odłożyłam zdjęcie na miejsce i wplotłam palce w jego tlenione włosy z odrostami, nadal zaciągając się papierosem.
- Też tak masz? - zaczęłam cicho - jakby wszyscy cię obwiniali? - Odsunął się, z powrotem opierając o krzesło i pokiwał głową, zabrał mi cygaretkę, znów  nabierając dymu w płuca. Oblizałam usta, smakujące tytoniem i patrzyłam na niego w ciszy. Zastanawiałam się nad tym wszystkim, nad naszą sytuacją, jego pięknymi oczami i jak bardzo nienormalni jesteśmy.
- Niall? - znów zaczęłam, nieco niepewnie. Mruknął pytająco, gasząc końcówkę szluga. - Nadal mieszasz z Nancy? - uśmiechnął się pod nosem.
- Tak. - oznajmił pewnie i krótko.
- Och... - burknęłam cicho.
- A co?
- Nic.
- Na pewno?
- Tak.
- Zazdrosna jesteś.
- Co? Nie! - pisnęłam, rumieniąc się. - Po prostu jej nie lubię. - wymamrotałam.
- Bo jesteś zazdrosna. - ciągnął.
- Nieeee! Jesteś zbyt pewny siebie, nie! - zaśmiałam się.
- Jasne. - podsumował sarkazmem, a ja wywróciłam oczami. Zapomniałam wspomnieć, od kilku dni pewien chłopak, szatyn, o zielonych oczach i czarnym zaroście zaczął mnie adorować. Bawiłam się palcami, na myśl o nim.W sumie, myśl o Mark'u napawała mnie chwilowym szczęściem. On mnie nie oceniał i rozmawiał z szcunkiem, nie patrzył na mnie z góry, mimo, że znał moją pracę. No... po części. Był normalny, chociaż, co jest miarą normalności? Pozory? Każdy ma swoje dziwactwa, większe lub mniejsze. Wracając do szatyna, umówiłam się z nim na jutro. Chyba zbyt długo gapiłam się na palce z rozmarzoną miną, bo Niall mi przerwał.
- Spotykasz się z kimś. - stwierdził.
- Co? - zmarszczyłam brwi z mało przekonującym uśmiechem. - Skąd wiesz?
- Nie patrzy się tak na palce, myśląc o nieważnej osobie. - powiedział cicho. Jakby troszkę zawiedziony, że miał rację. Przechyliłam lekko głowę.
- No cóż, jeśli musisz wiedzieć, to jutro się spotykam. Idę na randkę. - powiedziałam dumnie. Mam nadzieję, że wreszcie zapomnę o wyrzutach i będę rozkoszować się towarzystwem przystojniaka. Spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym uśmiechnął się sztucznie.
- Gdzie? Kto to? - prychnęłam do niego. To przesłuchanie? Nie powiem mu, niech zdycha w męczarniach ciekawości.
- Nie twoja sprawa, Nialler. - zeskoczyłam z biurka i podeszłam do drzwi. - Żegnaj. - puściłam mu buziaka w powietrzu i wyszłam, miałam koniec zmiany, więc poszłam tylko pożegnać się z Aną i wróciłam do domu autobusem.
~~~~~
hej, wow, nowy rozdział! CZO TO ZA CZARY? Czekam na komentarz, love.

1 komentarz:

Każdy komentarz się liczy, dziękuję. x