poniedziałek, 18 maja 2015

Krew.

Po przebudzeniu poszłam do kuchni napić się wody. Krzątał się po niej ktoś, ale ledwo widziałam na oczy.
- Niall? - burknęłam, ale zauważyłam, że osoba kompletnie nie przypomina blondyna. Szybko się obróciła z westchnieniem. Tak, kobieta. Wycelowała we mnie nożem, którym kroiła chleb.
- Ktoś ty? - szybko spytała, tak samo szybko odsunęłam się. Szczupła blondynka o ostrych rysach nie wyglądała, a przynajmniej nie zachowywała się przyjaźnie.
- Mogę zapytać o to samo. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, stając na "spocznij". W tej samej chwili zjawił się chłopak, który jakimś cudem szedł bez najmniejszego problemu w gipsie. Dziwne. Zmrużyłam oczy i przejechałam wzrokiem po Bonnie i Clydzie. Co tu się niby dzieje? Nie znam jej...
- Och, no zapomniałem. - chłopak uderzył się płaską dłonią w czoło. - Nancy, to jest Stephanie. - wskazał na mnie. Przepraszam bardzo, a w drugą stronę już nie przedstawi? AHA.
- Cześć. - zmierzyła mnie od stóp do głów i wróciła do robienia kanapek.
- Hej... - osłupiona patrzyłam na nią szerokimi oczyma. Pokręciłam głową i usiadłam na krześle. - Zajmowałam się Niall'em przez tydzień i nigdy cię nie widziałam, czy ty... - nie dane mi było skończyć zdania.
- Nie pytałam cię o historię życia, złotko. - rzuciła. Zacisnęłam szczękę. Za kogo się ona uważa?! Nie wygląda na wiele starszą, o ile w ogóle jest. Popatrzyłam na blondyna mając nadzieję, że coś jej powie. Wzruszył tylko do mnie ramionami.
- Kim ONA jest? - szepnęłam wskazując na nią.
- Nancy pracuje... właściwie pracowała z nami, jakoś od 8 lat. - mruknął i usiadł naprzeciwko mnie.
- Miło mi cię poznać. - uśmiechnęłam się delikatnie, z nadzieją, że zagrzebiemy topór wojenny. Jak bardzo naiwna byłam.
-  Słuchaj, jeśli cię nie pytam, lub nie potrzebuję twojej pomocy - nie odzywaj się do mnie. Jasne? Nie obchodzi mnie jak się czujesz, ani co myślisz. Mną tym bardziej się nie interesuj, bo kociej mordy dostaniesz. I nie jesteś tu mile widziana. - niebieskooki towarzysz tylko gapił się i jąkał, nie umiał się postawić? Opadła mi szczęka i szybko wyleciałam z pokoju, bardzo wkurzona. Słyszałam jak za mną biegnie, wchodziłam na schody.
- Gdzie niby się wybierasz? - zapytał zdenerwowany. Odchyliłam głowę i odwróciłam się do niego.
- A jak myślisz? - zamachałam kluczykami w dłoni. Wytrzeszczył gały jakby zobaczył swoją matkę nago.
- Skąd je masz? - wszedł na stopień i wyciągnął rękę zły. Zachowywał się jak pierwszego dnia.
- No chyba cię wiozłam? Co, już nóżka nie boli? - rzuciłam zła próbując wejść do drzwi. Złapał mnie za nadgarstek.
- O co ci chodzi?! - ścisnął go. Popatrzyłam na niego najgroźniej jak potrafiłam. Wypatrywał czegoś w mojej minie, może uległości. Po moim trupie.
- Jakaś nieznajoma kobieta tu jest, ty ją traktujesz jak boginię, a ona mnie jak szmatę. - przygryzłam wnętrze policzka. - O to chodzi. Myślałam, że się zaczęliśmy... przyjaźnić, ale widzę, że traktujesz mnie w ten sam sposób. Nie ma powodu, żebym tu zostawała. Ona się tobą zajmie. - uśmiechnęłam się kwaśno. Wyrwałam rękę z jego silnej dłoni i szybko pobiegłam na górę. Usłyszałam jak tamta go woła, już za mną nie gonił. Mruczek zerwał się za mną, jedyny, na którego mogłam liczyć. Weszłam do samochodu i odpaliłam go, jadąc uderzyłam dłońmi w kierownicę. Przeklęłam pod nosem. Czemu się tak zdenerwowałam? Powinnam być przyzwyczajona do takiego zachowania. Chociaż? Chyba bardziej zdenerwował nie Niall. Myślałam... nieważne co pojawiło się w mojej głowie. W każdym wypadku myliłam się.
W szybkim tempie mijałam kolejne świerki, zdające się wołać "idiotka, co ty sobie myślałaś? Tacy ludzie nie potraktują cię nigdy poważnie!". Uciszyłam te głosy radiem. Jadąc dłuższą chwilę straciłam orientację. Gdzie ja jestem? Jeszcze brakuje, żebym się zgubiła. Otulałam wzrokiem całą okolicę, z tej perspektywy nie miałam pojęcia co czym jest. Chwila, znałam ten znaczek.. Tak! To bar niedaleko klubu nocnego, zaraz będę na miejscu. Zaparkowałam przed wejściem "Tropicana". Weszłam do środka, nic się tam nie działo. Dosłownie. Zwykle o tej porze skrzypiało chociaż stare stereo na półce przy barku.  Stoły były pozakrywane, scena zasłonięta, w barze leżało kilka zbitych butelek, ze ścian pospadało kilka obrazków. Neonowa Marylin Monroe uśmiechała się do mnie demonicznie przez zbitą szybkę antyramy. Zmrużyłam oczy i szybkim krokiem podeszłam do drzwi dla personelu, przeszłam cały hol. Cisza jak makiem zasiał. Nie pasowało mi tam coś. Drzwi Jack'a były lekko uchylone. Nigdy ich tak nie pozostawiał.
- Halo? - zawołałam czując lekki chłód, ktoś w ogóle tu ostatnio grzał? Właściwie, zawsze tu było tyle ludzi, może nie musieli... Ale teraz było jak w kostnicy. Potarłam ramiona i wlazłam do środka. Ktoś siedział na skórzanym fotelu i palił cygaro. - Jack? - spytałam cicho. Nic. Podeszłam bliżej, odwróciłam fotel w swoją stronę. Skrzypiący plastik przesunął się z oporem. Nie wierzyłam w to, co ujrzałam. W pół żywy, lekko siny Jack z zakrwawionym brzuchem. Przerażonym wzrokiem objęłam ledwo dyszącego mężczyznę i szybko do niego podeszłam. Miałam nadzieję, że nie wykrwawił się na śmierć. Przesiąknięta koszula już nie potrafiła zatrzymać ciągle napływającego krwotoku. Silne uczucie bezbronności sprawiło, że zaczęłam płakać.
- Jack, co się stało? - szlochałam starając się nie upaść pod ciężarem dorosłego mężczyzny. - Gdzie Anabelle? - pociągałam nosem. Szef ciężko stąpał i majaczył coś pod nosem. Nie mogłam go dobrze słyszeć, jemu też trudno było cokolwiek wydusić.
- Antonio... on... - szepnął i zakaszlał. Nie zwykłym kaszlem Jack'a, spowodowanym dymem tytoniowym. Kaszlem kogoś, kto nie daje rady oddychać. - On tu jest. - zobaczyłam jak z jego kącika ust wylewa się kilka kropel krwi. Przeraziłam się.
- Nie, Jack, nikogo tu nie ma. - pokręciłam głową. Na wszelki wypadek jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju. Musiałam zapewnić poszkodowanemu, że jest bezpieczny. Dotarłam do samochodu zanim zaczął wydalać z ust krew. Czułam śmierć na ramieniu, nie mogłam pozwolić, żeby coś mu się stało. Jadąc zaczęłam się jeszcze bardziej rozklejać. Potrzebowałam pomocy. Telefon. Znalazłam komórkę w garniturze konającego i wyszukałam jakiś znajomy kontakt. Szybciej, szybciej - szeptałam do siebie patrząc równocześnie na drogę i telefon. Mam. "Niall". Stuknęłam lodowatym z wrażenia kciukiem. Oby odebrał. Jeden sygnał, drugi, trzeci, odbieraj do jasnej cholery! W końcu usłyszałam szelest.
- Halo?! Niall?! - o mało co nie wrzasnęłam.
- Halo, Steph?... skąd masz telefon Jacka? - zapytał skonsternowany. Ja za to o mało co sama nie mdlałam. Czy nie wydaje się wam dziwne, że kiedy coś się dzieje, to nie trzymamy już urazy do drugiej osoby? Po prostu wiecie, że mimo wszystko jej potrzebujecie? Ja właśnie to zrealizowałam.
- To nieistotne. - mruknęłam. - Jadę z Jackiem do szpitala. - rzuciłam szybko. - Został postrzelony, on prawie umiera, kaszle krwią, muszę go uratować! - zaczęłam trajkotać zdesperowana.
- Co? Nie! Nie do szpitala, zwariowałaś?! - prawie krzyknął na mnie, ale słyszałam nutę strachu. - Przywieź go do nas, zorganizuję lekarza. - warknął i rozłączył się.
- Ale Niall! - usłyszałam pojedyncze sygnaliki rozłączenia. Kurwa. Dobra, zrobię co mi kazał. Nie mam wyjścia. Przyspieszyłam i z piskiem zakręciłam w stronę "bazy". Zerknęłam na Jacka, Nierówno oddychał, ledwo patrzył na oczy. Widoczna mgiełka przesłaniała mu tęczówki. - Będzie dobrze Jack, tylko proszę, postaraj się nie umrzeć. - szepnęłam i po kilku minutach byłam pod ruiną. Zaraz do niego dopadli blondyn i znany mi już wcześniej rudzielec. Wysiadłam z samochodu, czując jak ze stresu ciepłe łzy okrywają moją bladą cerę, która jeszcze dziś rano była w naturalnym kolorze. Założyłam dłonie na ramiona i przyglądałam się jak zanoszą go do środka budynku. Wyjęłam komórkę, którą wcześniej zabrałam z marynarki Jack'a i zaczęłam przeszukiwać imiona, mając nadzieję, że znajdę Anabelle. Może będzie pod "Onati"? Usiadłam na murku i wytarłam dłonią szklane oczy. Też nie ma. Schowałam urządzenie do kieszeni i włożyłam twarz w dłonie. W tej chwili zaczęłam myśleć o tym, co z szefem. Dopiero, kiedy możesz kogoś stracić, zdajesz sobie sprawę, ile dla ciebie zrobił. Czy może to tylko strach przed poczuciem winy, że się nie pomogło? Nie... nie wiem. Przymknęłam oczy, a do moich stóp podbiegł kot. Zupełnie o nim zapomniałam. Zamiauczał, ale nie tak jak zwykle. Pytająco. Pocieszająco. Położyłam go na kolanach i podniosłam wzrok w stronę hałasu silnika. Podjechał niebieski samochód, chyba go gdzieś widziałam... Zaraz z niego wybiegła moja kochana mulatka, szybko wstałam. Zmierzwiony kok i dresy, dopiero wstała. Miała łzy w oczach, jakby już wszystko było przesądzone. Przytuliłam ją mocno na przywitanie. "Będzie dobrze" - naprawdę chciałam to powiedzieć, jednak nie umiałam tego przedrzeć przez gardło w słowa. Spojrzała na mnie pytająco, wskazałam jej dłonią, że jest w środku. Pobiegła tam szybko. Czasami gesty potrafiły załatwić więcej niż słowa. Czułam, że łączyła ich silna więź, mocniejsza niż partnerów broni. Poszłam za nią i ujrzałam, jak lekarz pracuje nad rozerwaną i zakrwawioną koszulą. Nancy, ta suka, siedziała najbliżej. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, bez uczuć. Z nią było coś nie tak. Jak może tak patrzeć na umierającego człowieka?! Zresztą, mam ją gdzieś. Widziałam smutek na twarzy chłopaka. Dopiero teraz mogłam zauważyć, że zachowywali się jak w pewnym rodzaju rodzina. Każdy (oprócz Nancy) przeżywał to dogłębnie. Nawet ja, mimo, że znałam go najkrócej. Stojący pomagali rudzielcowi przy 'operacji', ale w pewnym momencie zaprzestali jakichkolwiek działań.
- Czemu przestaliście? - popatrzyłam na nich. Jeden pokręcił głową. - Czemu przestaliście?! Ratujcie go! - krzyknęłam. Wzrok Sheeran'a mówił, że to koniec. Zobaczyłam, że z rany nie wypływa już nawet krew. Było... za późno. Zakryłam usta dłonią, a zaraz potem Anabelle wpadła w histerię. Mi było po prostu niedobrze, ale nie z głodu. Na pewno. Dziewczyna wtuliła się w wyrocznię, a ja wyszłam za chłopakiem, który wybiegł z pokoju jak poparzony. Rozejrzałam się po "ganku".
- Niall? - zawołałam. Wyszłam dalej i zauważyłam go siedzącego na murku. Usiadłam obok i przytuliłam troskliwym wzrokiem jego sylwetkę. Miał zaszklone oczy, jak my wszyscy. Aż tak czuł się związany z szefem? Niebywałe... Zacisnęłam wargi, czując przykrość jaką mógł czuć i on. - Rozumiem, że pewnie byłeś z nim związany... lata współpracy...
- Nic nie rozumiesz. - szepnął ocierając policzek. - On nie był moim szefem...
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Więc kim? - szepnęłam.
*
hey. mam nadzieję, że się spodobało. piszcie komentarze, bardzo mi na nich zależy... do zobaczenia w następnym rozdziale. x
PS. Co myślicie, żebym zrobiła zakładkę z bohaterami???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz się liczy, dziękuję. x