czwartek, 29 stycznia 2015

Czarna baseball'ówka.

Tak bardzo nie miałam ochoty dziś wstawać. Po tych wszystkich wydarzeniach marzyłam tylko o śnie do końca życia. Mam tam wrócić, udawać, że wszystko w porządku. Nie wspominać, że ktoś próbował mnie zabić. Że ktoś, Jack, zabił człowieka z gangu mojego brata. Nie mogłam powiedzieć o mafii, o pistoletach, o niczym. Nie mogłam iść na policję. Nie mogłam nic, tylko siedzieć cicho i robić co mi rozkażą. Podniosłam się do pozycji siedzącej na łóżku, przytulając do miękkiej pościeli. Rozciągnęłam się delikatnie i z ziewem na ustach poszłam do łazienki. W słonecznym świetle nie wyglądałam na aż tak spuchniętą jak zwykle po przebudzeniu. Umyłam zęby, uczesałam się, załatwiłam poranną toaletę. Przebrałam z piżamy w niedopasowaną bieliznę i dresy po czym zjadłam śniadanie z Onati. Najbardziej niezręczny poranek od wprowadzenia się tutaj. Nie umiałam z nią rozmawiać, przez panującą we mnie wściekłość na nich oboje. Nic nie mówiąc wypiłam kubek herbaty jednym haustem. Zbierała się by spróbować ze mną porozmawiać ale gdy tylko otworzyła usta, wyszłam z kuchni a potem z mieszkania. Założyłam kaptur na głowę i poszłam na spacer nie wiadomo gdzie. Z rękami w kieszeniach przemierzałam chodniki, zaglądałam w każdy kąt między budynkami, patrząc czy nie ma tam nikogo. Zmarszczyłam brwi gdy coś poruszyło się w jednym, obok konkurencyjnego klubu. Podobno w nim zginęło tych kilka dziewczyn. Zawzięłam się w sobie i powoli weszłam do mrocznego zakątka. Definitywnie znajdowała się tam osoba. Podeszłam bliżej a z ciemności wyłoniła się twarz podstarzałej hiszpanki w siwym koku i ubraniu sprzątaczki.
- Mogę w czymś pomóc, señora? - z bardzo wyraźnym akcentem przemówiła do mnie. Pokręciłam głową i rozejrzałam się.
- Nie, nie trzeba... ja tylko... zgubiłam się. - uśmiechnęłam się sztucznie, wymyślając głupią wymówkę. W pierwszym momencie popatrzyła na mnie jak na idiotkę, jak i się czułam, ale potem odwzajemniła uśmiech i odeszła. Odprowadziłam ją wzrokiem do drzwi i kiedy schowała się za nimi, na wszelki wypadek zajrzałam do worka. Śmieci. Czyli mam panaroję? Westchnęłam, ale moją uwagę przykuło coś błyszczącego pod torbami odpadków. Wyjęłam około trzy i po chwili zorientowałam się, że z jeszcze wielu worków wystaje noga z bransoletką na kostce. Z literką "M". Posiniała skóra nie tłumaczyła nic poza tym, że postać nie żyła. Mimo, że widziałam już jednego trupa, to nadal wywoływało to u mnie szok. Tak zmarnowane życie ludzkie. Niedocenione. Powstrzymałam się od łez i po cichu zdjęłam z niej łańcuszek. Popatrzyłam na dłoń ze złotą biżuterią. Jedyne co po niej pozostało. Nie wiem czy to ona, ale na pewno młoda kobieta. Schowałam go do kieszeni i zaczęłam iść w stronę chodnika, gdy za sobą usłyszałam krzyk tamtej kobiety i kroki. Nieświadomie zaczęłam biec, odwróciłam się i zobaczyłam goniących mnie dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Oboje ciapaci.
- Deténgase! ¿me oyes?* - krzyknął jeden. Zrozumiałam tylko słowo "deténgase", bo czasem zwracali się do Antonia po hiszpańsku. Oznaczało "stój". Oczywiście ja tylko przyspieszyłam. Biegłam i już mijałam budynek "Tropicana Lady" gdy coś mnie wciągnęło w zaułek i zatkało usta. Ten sam zapach, czy to nie staje się kiedyś nudne? Zdyszana nie miałam siły krzyczeć.
- Nie ruszaj się. - usłyszałam znajomy głos. Adrenalina mi podskoczyła wiedząc skąd go znam. Ale zrobiłam co kazał. Obserwowałam co chwilę chodnik, lecz skupiłam się na rozglądaniu za czymś, czym mogę ugodzić mężczyznę za mną. Przełknęłam ślinę, gdy dwójka hiszpańskich Bondów stanęła prawie przy mnie i zdyszani wymienili zdania.
- Nos escapó.**- stwierdził jeden.
- Puta!*** - warknął drugi i trzymając się za biodro, przy którym była broń odszedł. Pierwszy pokiwał głową i podążył za nim. Nie zauważyli nas. Przy ścianie stał kawałek metalu, który delikatnie złapałam w rękę. Szczęście nade mną czuwało. Zamknęłam oczy i policzyłam spokojnie do trzech. Kiedy znikli z pola widzenia, chłopak mnie puścił a ja trzymając już kawałek rury, zdzieliłam go w czoło. Poleciała mu krew a on opadł na ziemię, łapiąc się za bolące miejsce z sykiem. Czarna czapka spadła mu gdzieś obok a ja mogłam ujrzeć jego jasne blond włosy. Kłaczki jak u aniołka a charakter ja u diabła, pomyślałam z krzywą miną.
- Ała... - syknął rozmazując czerwoną ciecz na opuszkach palców. Założyłam ręce na piersi, z rurą pod ramieniem. Zmierzyłam go wzrokiem. - Ja ci ratuję życie, a ty się tak odpłacasz? - mruknął wstając.
- Wcześniej o mało co mi go nie odebrałeś. - skróciłam.
- Z tego co widzę, żyjesz. - otrzepał się i zmarszczył brwi. Zacisnęłam usta gdy wystawił rękę po rurę. Mam mu oddać moją jedyną linię obrony? Chyba śni. Wywrócił oczami gdy nie chciałam mu jej oddać i od niechcenia westchnął patrząc w górę.
- Nic ci nie zrobię. - przygryzł wnętrze policzka zirytowany. Chwilę stałam zanim odrzuciłam metal na kilka metrów od nas.
- Kim ty w ogóle jesteś? "Twoim najgorszym koszmarem" - przedrzeźniłam go zła, gestykulując przy tym dłońmi. Miałam dość ich wszystkich. Jego też, mimo, że nie znałam go.  - Nie pisałam się na to wszystko. - westchnęłam. Patrzył na mnie pobłażliwym wzrokiem, drapiąc się w międzyczasie po policzku. Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej. - No co?!
- Nic... nic. - westchnął i poszedł w stronę tylnego wejścia do klubu. Podążyłam za nim wzrokiem nigdzie się nie ruszając. - No idziesz? - stanął w przejściu.
- Po co? - zrobiłam krok w jego stronę, nie za bardzo wiedząc co począć. Może uciec? Egh.
- Musimy porozmawiać z Jackiem. - powiedział bardzo spokojnie, przy okazji wyjmując paczkę miętusów z kieszeni.
- Po co?! - z zapytaniem zawołałam. Czemu mam do niego iść? Fałszywiec. Z czego mam mu się zwierzać? Znów, może mnie jeszcze uśpi? Każe o wszystkim zapomnieć? O nie, nie zgadzam się.
- Powiesz mu i przy okazji mi, dlaczego miałaś do czynienia z tamtymi dwoma. - powiedział z miętową pastylką między zębami, która wystawała trochę uwydatniając jeden policzek. Zlustrowałam go zniecierpliwiona i w końcu zgodziłam się głośno wzdychając i ruszając w jego stronę. Przeszłam obok, chcący niechcący wyczuwając jego wodę kolońską. Nuta piżmu bardzo odznaczała się w powietrzu. Gdyby nie to, że jest kryminalistą, może zawiesiłabym na nim oko... Nie ważnie, bo nie zrobię tego. Stojąc za nim patrzyłam jak puka do drzwi, a zaraz potem w środku odezwał się głos.
*
Siedzieliśmy tam oboje jak na dywaniku u dyrektora. Na biurku leżała bransoletka truposzki, w którą wgapiał się szef. Jeśli szuka tam wyjścia z sytuacji, to raczej nic z tego. Ze spuszczoną głową czekałam aż coś powie. Zerknęłam na chłopaka obok. Gapił się na mnie. Zrobiłam minę typu 'serio?' ale nie odwrócił wzroku więc wróciłam do nerwowego skubania lakieru z paznokci. Co za dziwny człowiek. Nadal nie mam pojęcia kim jest. Pracuje dla tego klubu? Widziałam go pierwszy raz wczoraj. W końcu usłyszałam jak Jack podnosi się z krzesła i usiadł bokiem na biurku.
- Jeśli Madre tam zginęła, oznacza to wojnę. Co liczy się z niebezpieczeństwem. - wow, naprawdę? Myśli chyba, że jesteśmy idiotami albo dziećmi. Rozejrzał się po naszych twarzach. - Jesteś odważna. - zwrócił się do mnie. - Razem z Niall'em wrócicie pod klub i będziecie obserwować co tam się dzieje. - czyli to jego imię. Nietypowe jak na amerykańskiego, białego chłopaka. Może nie pochodzi stąd? W końcu ma akcent... Nieważne. Mam z nim pracować? Oburzona popatrzyłam na niego a potem na szefa i pokręciłam głową.
- Nie. - podniósł brew na te słowa. - Nie będę z nim przebywać a tym bardziej pracować! - wstałam i wskazałam na niego. - Nie będę. - powtórzyłam i założyłam dumnie ręce na piersi w geście protestu. W ogóle nie chcę się w to mieszać. Żałuję, że poszłam pod ten klub. Nienawidzę swojej ciekawości. I tak nikomu nie uda mi się pomóc. W co ja się wpakowałam... Cholera.
- Za pięć minut was tu nie ma. - zakończył dyskusję i usiadł z powrotem, wcześniej wołając przyciskiem Onati, której kazał opatrzyć blondyna przed wyjazdem. Myślą, że mogą wszystko. Okropność, wszyscy dokładnie tacy sami. Kiedy Antonio zachowywał się jak prostak, przynajmniej wiedziałam o co mu chodzi. A tu? Wieczne tajemnice. Skoro tak, to nie zamierzam ułatwiać im tej pracy. Będę nie do pogadania ani do pomocy. Zrobię mu z pracy piekło. O tak...
*
Wgapialiśmy się już od dobrej godziny w budynek tego pieprzonego klubu i jedyne co widziałam to napalonych facetów. Niby co w ogóle mieliśmy zobaczyć siedząc na zewnątrz? Założę się, że wszystko odbywa się w środku pod naszym nosem. Blondyn po raz kolejny próbował zaaranżować rozmowę ale ja nie ruszając się z pozycji opierania o szybę głową, nawet nie zerknęłam na niego.
- Nie zamierzam z tobą rozmawiać. - burknęłam wgapiając się w drzwi lokalu. Co chwilę ktoś wchodził lub wychodził. Nic nadzwyczajnego. Włączył radio z głośnym wydechem w tle. Jak na złość zaczęła lecieć piosenka o godzeniu się z losem, więc schyliłam się, by przekręcić stację.
- Zostaw, lubię to! - jęknął wracając na poprzednią stację. Nie pozostałam dłużna i przekręciłam z powrotem. Zrobił to samo. I tak kilka razy po czym wylecieliśmy gdzieś na daleką stację, na której leciała piosenka"Fuck you" Lily Allen. Uśmiechnęłam się pod nosem, ironia. Oboje zdenerwowani patrzyliśmy przez okna a w samochodzie leciała piosenka o wyzywaniu. Zaśmiałam się w końcu, nie mogąc wytrzymać a on wybuchnął po mnie. Miał zabawny śmiech. Gdyby nie to, że go nie lubię, może bym nawet pomyślała, że to słodkie. Przełknęłam ślinę i widząc jak w naszą stronę zbliża się Antonio, szybko schyliłam się, chowając głowę w jego ramię. Czułam ten głupkowaty uśmiech. Zacisnęłam zęby.
- Co jest? - spytał i spojrzał przez okno. - O kurwa. - mruknął po czym zmarszczył brwi. Przyglądał się oknu, a za chwilę usłyszałam dźwięk silnika. Jego samochód stał za nami... Kiedy odjechał, podniosłam się i westchnęłam odgarniając włosy. W lusterku zobaczyłam tylko tył czarnego Jeep'a. Przynajmniej tyle wiem. Przyglądał mi się a ja wzruszyłam pytająco ramionami.
- Skąd go znasz? - zapytał z wyrzutem. Zacisnęłam wargi w cienką linię i spuściłam wzrok.
- Umm... to mój brat... - wydukałam i wzięłam paznokieć między zęby nerwowo. Wyglądał jakbym powiedziała mu coś okropnego. Przecież ten prostak nie mógł być kimś ważnym...
- Antonio to twój brat i nic nam nie powiedziałaś?! - krzyknął marszcząc przy tym brwi i szybko wyjmując telefon. Ale co ja takiego zrobiłam? Wybrał numer i zadzwonił, zapewne do szefa. Znów nie rozumiem o co chodzi. Nie wsłuchiwałam się w jego rozmowę. Zatopiłam się w myślach. Może jednak Antonio mówiąc, że nikt mnie nie będzie chciał, miał rację? Tylko narobiłam problemów... Przez moją ciekawość. Ale z drugiej strony mężczyzna mnie pochwalił, może nie jestem aż tak beznadziejna. Podniosłam się na duchu i z wewnętrznym uśmiechem spojrzałam na Niall'a. Przekręcił stacyjkę i ruszyliśmy.
- Dokąd teraz?- starałam się nadal zgrywać wkurzoną, aczkolwiek powoli schodziła ze mnie złość.
- Zobaczysz. - powiedział oschłym tonem.
*
Deténgase! ¿me oyes?* - Stój! Słyszysz?
 Nos escapó.** - Uciekła nam.
Puta!***- Dziwka.
*
Witajcie kochani! Mam nadzieję, że spodobał wam się mój rozdział i zapraszam do komentowania! Bardzo potrzebuję motywacji z waszej strony. Ily. xo

sobota, 24 stycznia 2015

Kim jesteś?

Przebudziłam się, natychmiastowo przy tym siadając. Zacisnęłam oczy rozbudzając organizm od środka i rozejrzałam się wokół. To ciemne pomieszczenie z kryształkowymi kinkietami i kilkoma łańcuchami z perełek po sufitem. Oprócz kanapy nie było tu nic. Odkryłam się z szorstkiego koca. Szybko wstałam i podeszłam do drzwi, nacisnęłam metalową klamkę. Otwarte. Przez szparę rozejrzałam się i zobaczyłam korytarz klubu. Uff. Nigdy nie byłam w tej części lokalu, więc przestraszyłam się, że jestem zupełnie gdzie indziej. Że mnie porwano. Po kilku minutach trafiłam do zaplecza, gdzie siedziała Onati. Od razu na mnie spojrzała i odwróciła się w moją stronę. Uśmiechnęłam się delikatnie i oparłam o toaletkę naprzeciwko niej.
- Obudzona? To dobrze. - stwierdziła. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nikogo nie ma a z oddali nie słychać muzyki.
- Długo spałam? W ogóle jak ja... - zmarszczyłam brwi. No właśnie, jak ja się tam dostałam? Ostatnie co pamiętam, to to, że rozmawiałam z towarzyszką. I, że ktoś strzelał. Dziewczyna popatrzyła na mnie.
- Czułaś się zmęczona, chciałaś iść do Jac... do szefa by poprosić o zwolnienie z ostatnich godzin. Akurat przyszli ludzie od rekwizytów. Zapewne pamiętasz strzał? To był pistolet konfetti. - wow, czyli jestem przewrażliwiona. Pokiwałam głową.
- A ten mężczyzna? On ciągnął ciało... - pokręciła głową z pobłażliwą miną i wróciła do lusterka.
- To manekin, na którym był strój. - pośpiesznie odpowiedziała. Może wyjdę na desperatkę, ale nie chciało mi się w to wierzyć. Jestem wariatką, a to wszystko to moje urojenia? Matko... To wszystko przez moją przeszłość, moja wyobraźnia płata mi figle.
- A jak się znalazłam w tamtym pomieszczeniu? - nie dawałam za wygraną. Westchnęła, poczułam jakby uznała mnie za upierdliwą.
- Ze stresu prawie zemdlałaś, pozwoliłam ci zasnąć. Nie chciałam pozwolić na spanie w zapleczu na kanapie, więc Jack przeniósł cię do tamtego pokoju. - rozszerzyłam oczy po czym na moje usta wpełzł delikatny uśmiech. Jack miał mnie w ramionach? Och... Szkoda, że nie mogłam wtedy tego poczuć. Pewnie ma silne i ciepłe dłonie. Ach... rozmarzyłam się chyba. Myśli, ogarnijcie się.
- Wszystko już rozumiem. - powiedziałam z poważną miną, prawie zaciskając usta w dzióbek. - Która godzina? - w końcu ocknęłam się, że przecież na pewno już jest po 4. Spojrzała na ekran komórki, mówiący, że jest 5:30. Tak długo na mnie czekała? Kochana... Szybko poszłam się przebrać i lekko chrząknęłam.
- Idziemy? - myślałam, że tak jak zwykle, pójdziemy obie, ale powiedziała, że musi coś jeszcze zrobić. Nie drążyłam tematu, tylko przytaknęłam i wyszłam tylnym wyjściem. Zakluczyłam drzwi i już miałam znaleźć się na chodniku gdy usłyszałam głos gdzieś przy murze ślepej uliczki. Gdyby nie moja ciekawość, już bym była w drodze do mieszkania. Odwróciłam się i zmrużyłam oczy próbując odnaleźć coś w mroku. Podeszłam bliżej, jeszcze bliżej. W końcu byłam kilka metrów od czegoś przy moich nogach. Rozejrzałam się wokoło, czując na sobie czyjś wzrok. Mój żołądek wywijał fikołki w brzuchu. Obok mnie, leżał ciemny worek po śmieciach. Powoli zaczęłam go rozwiązywać, a gdy był luźny, szybko się przewrócił. To co zobaczyłam wywołało u mnie przerażenie. Odskoczyłam szybko i potknęłam się, znajdując po chwili z tyłkiem na ziemi. O nie... Zatkałam usta dłonią, w przestrachu aby wydać jakikolwiek dźwięk. Z worka wystawała ręka. Posiniała, z widocznymi tatuażami. Skupiłam wzrok na dłoni ze znajomym sygnetem. Poczworaczkowałam do jak zgaduję zimnego ciała i odsłoniłam większą część folii, znajdując jego twarz. O Boże. To jeden z gangu Antonia. Nieżywy. Szybko odwróciłam głowę, czując jak zbiera mi się na wymioty. Wstałam ile miałam sił i złapałam torebkę, już zbierałam się do ucieczki, gdy poczułam czyjeś ręce na sobie. Pisk cisnął mi się na usta, ale nie dane mi było tego zrobić, ktoś kneblował moje wargi dużą dłonią. Pachnącą ziemią, perfumami i tytoniem. Zaczęłam się zapowietrzać rozglądając nerwowo na prawo i lewo, kiedy poczułam czyjś ciepły oddech przy uchu.
- Puszczę cię na trzy. Jeżeli krzykniesz, lub zaczniesz uciekać, mam bardzo, ale to bardzo ostry nóż w kieszeni... - jego ciepły głos z lekkim akcentem zamroził całe moje ciało. Zamknęłam oczy, powstrzymując łzy strachu i starałam się opanowanie oddychać, podczas gdy mnie puszczał. W momencie kiedy całe ciało było oswobodzone, powoli zwróciłam twarz w jego stronę. Zobaczyłam wysoką, dobrze zbudowaną postać. Miał idealnie dopasowane dresy, białą, lekko zakrwawioną koszulkę, bluzę z kapturem na głowie i znajomą czapkę z daszkiem zasłaniającą pół twarzy. Wszystko wyglądało na drogie. Zaciskałam zęby ze strachu po czym drżącym głosem powiedziałam cicho.
- Zabijesz mnie? - ledwo wymówiłam te słowa, nie mogąc dostrzec jego oczu. Zamyślił się. Stałam jak słup, cykając się zrobić jakikolwiek ruch. Przełknęłam ślinę wiedząc, że moje oczy są już szklane.
- Nie. - powiedział sucho, a poczucie ulgi ogarnęło moje ciało. I co dalej? Puści mnie wolno? - Wejdziesz teraz spokojnie do klubu z powrotem. Zapukasz do drzwi gabinetu i opowiesz Jack'owi co się stało. - zdezorientowana zamrugałam, ale nie zamierzałam dyskutować. Nie chciałam jeszcze zginąć. - Tylko grzecznie, ja się o wszystkim dowiem. Więc lepiej nie ryzykuj. - Poszukałam klucza w torebce i opanowana stresem po końce palców u rąk, niezręcznie wygrzebałam go. Podeszłam do drzwi i otworzyłam, weszłam nie odwracając się nawet na sekundę. Nie podniosłam nawet głowy. Wolałam uniknąć ewentualnej kulki między oczy.
- Kim jesteś? - nie wiem, nie umiem powiedzieć, dlaczego tak zareagowałam w tamtej sytuacji. To nienormalne! Ale... na razie nic tu nie jest jak być powinno.
- Twoim najgorszym koszmarem, skarbie. - szorstki a za razem najłagodniejszy głos jaki kiedykolwiek słyszałam odpowiedział. "Skarbie". Był taki opanowany... Jak jakiś psychopata. Zresztą, kto normalny kogoś zabija? A tym bardziej chowa zwłoki w worze na śmieci? Zamknęłam za sobą. Dopiero w mroku odetchnęłam głęboko duszącym powietrzem.  Znajdując się pod wejściem z napisem "Jack", zapukałam. Po głośnym "wejść" nacisnęłam klamkę i usiadłam na skórzanym fotelu przed nim. Patrzyłam na szefa spod byka, gotując się do opowieści.
- Muszę z panem porozmawiać... - szepnęłam. Usadowił się na wprost mnie i podparł na łokciach. Spojrzałam na podłogę nieśmiało, gdzie zobaczyłam nieodpraną, brązową kałużę. Znam skądś taki wygląd. Czekaj... To krew. Bałam się jakkolwiek zareagować. Powoli podniosłam głowę z pokerową twarzą. Wszystko układa się w całość. Ta czapka, wiem skąd ją znam! To ten człowiek, który wychodził z gabinetu po strzale. Boże, miałam rację. Naprawdę to się stało, zaczęło do mnie docierać, że tu zginął compadre mojego brata. A teraz ja jestem w to zaplątana. Może też zginę? Za dużo wiem. Przełknęłam ślinę tak głośno, że miałam wrażenie, że zabrzmiała w całym pokoju. Zdałam sobie sprawę, że ten zakład to coś więcej niż klub nocny. To dom kłamstw.
- Słucham? - zabrzmiał seksownym barytonem.
*
Znowu to samo. Znów obudziłam się w tym pokoju. Uśpili mnie? Jak oryginalnie, no nie ma co. Wstałam szybko, o wiele za szybko. Moja głowa prawie opadła na ramię. Ała. Wróciłam na kanapę z westchnieniem. Wytężyłam słuch, za drzwiami toczyła się dyskusja. Nie śpiesząc już tak, podeszłam do drewnianej dechy i przyłożyłam ucho.
"Nie możesz tak, rozumiesz? Po pierwsze jest młoda i zdolna, a po drugie nie mogę ci pozwolić by następna osoba z tego klubu zginęła! Psy zaczną węszyć wcześniej czy później" Głośny szept Onati wybrzmiewał w korytarzu.
"A co jeśli pójdzie na policję sama? Nie możemy ryzykować, rozumiesz?!" Rozległ się dźwięk odblokowywania pistoletu. Myślałam, że zejdę na miejscu. Więc tak mam skończyć? W klubie nocnym? Za coś, czego w sumie nie zrobiłam nawet własnowolnie.
"Jeśli to zrobisz, odchodzę" Nie słuchałam już. Usiadłam na kanapie. Zaczęłam płakać, coraz głośniej. Jestem taka żałosna. Nawet nie umiem ułożyć sobie tego życia. Do pokoju weszła kobieta i usiadła obok mnie, przytulając a Jack stanął przy ścianie. Popatrzyłam na niego przestraszonym i smutnym wzrokiem. Czemu był taki spokojny? Pewnie był przyzwyczajony do śmierci niewinnych ludzi. Pierwszy raz zaczęłam nim gardzić. Byłam zła. A z każdą minutą coraz bardziej wkurzona. Wkurwiona wręcz.
- Nie płacz, będzie dobrze... - powiedziała delikatnie różowowłosa głaszcząc mnie po ramieniu. Sranie w banie. Wstałam szybko na równe nogi.
- Nie, nie będzie! - popatrzyła na mnie z szokiem, a Pan Opanowany podniósł wzrok. - Ludzie! Właśnie zginął człowiek! Mnie też próbował ktoś zabić! Co tu się dzieje?! - zacisnęłam pięści.
- Opanuj się, proszę. - powiedział. Myślałam, że mu przywalę.
- Bo co?! Znowu mnie uśpisz? Albo zabijesz? - powstrzymywałam się od przekleństw. Kłamstwa, broń, śmierć, jakieś interesy. Nie tak sobie wyobrażałam życie po ucieczce. Zaczęłam pleść co mi przyszło na język, coraz głośniej krzycząc i płacząc ze złości. Wszystko przerwał strzał w sufit. Przez ogłuszający trzask i pisk w mojej głowie, padłam na podłogę, skuliłam się i zasłoniłam uszy. Bujałam się jak wariatka, w tę i we w tę, w przód i w tył. Po momencie zaczęłam się powoli uspokajać, Odzyskałam oddech i ze wstydem popatrzyłam na niego. Nie wypadł mu nawet głos z idealnej fryzury, a jego twarz jak zwykle była w beztonie żadnych emocji.
- Nie zabiję cię, tylko dzięki Anabelle. Musisz nauczyć się panować nad sobą. Liczę, że nie zawiodę się na tobie. - rozejrzał się po naszych twarzach i wyszedł. Serio? "Nie zawiedź mnie". Co to ma znaczyć? Będę jedną z nich? Nie miałam ochoty już tu być.
- Chodź. - powiedziała Onati i wróciłyśmy do naszego mieszkania już razem. Wreszcie. Pierwsze co zrobiłam, to zamknęłam się w łazience i puściłam ciepłą wodę. Gdy ta wpływała do porcelanowego zbiornika, rozebrałam się z ubrań i stanęłam przed lustrem, ogarniając twarz dłońmi. "Dasz radę" powtórzyłam sobie cicho pod nosem i weszłam do wanny.
*
Heeeej... nie jestem pewna co do tego rozdziału... podoba wam się? Tak dużo śmierci w tym rozdziale. :o Proszę o komentarze. Ily. xo

piątek, 23 stycznia 2015

Otwórz oczy.

Kolejny, monotonny, powtarzający się 7 razy w tygodniu dzień. Wstaję o 14. Jem śniadanie z Onati. Po 3 tygodniach pracy w klubie zaproponowała mi współlokatorstwo, szczerze, było mi to na rękę. Po śniadaniu idę się umyć, idę na miasto. Szwędam się. Wracam, czasem spotkam się z dziewczynami z pracy. Na czas przybywam do klubu i robię to samo co zwykle. Ale tym razem, mimo mojego przekonania, to był zupełnie inny wieczór.
*
- Słyszałaś? - zza moich pleców odezwał się kobiecy głos. Odruchowo spojrzałam na rudowłosą Eve. Podniosłam brew.
- Słyszałam co? - oparłam się o ścianę zakładając ręce na piersi. Dziewczyna dopiero przyszła, wnioskując po tym, że stała w kurtce. Nie przepadałam za nią i jej rudymi włosami, ale zawsze była poinformowana najlepiej z nas wszystkich. Mogłam się od niej dużo dowiedzieć o wielu, wielu rzeczach, nie związanych jedynie z klubem. Co nie zmienia faktu, że nie lubiłam plotek. Rozplątała kitkę i potargała włosy, po czym złapała błyszczyk z toaletki i nachylając się nad lustrem, otworzyła go.
- Madre dzisiaj nie wystąpi. - to gwiazda dzisiejszego wieczoru. Zawsze się pojawiała. To niemożliwe, by nie było jej dziś na scenie. Szczególnie, że powstał nowy układ. Zmarszczyłam obie brwi i popatrzyłam na nią zmieszana.
- Jak to? - spytałam. Nie odrywając wzroku od odbicia westchnęła i odłożyła kosmetyk, następnie biorąc chusteczkę z torebki.
- Słyszałam, jak szef mówił, że nie mogą jej znaleźć, ani dodzwonić się, bla, bla, bla. - zaakcentowała i odbiła wnętrze ust na papierze. A jeśli jej się coś stało? To nie jest normalne. Nie podoba mi się to. Ale w sumie, co mogło jej się przydarzyć? Wzruszyłam ramionami. Za chwilę pojawiła się reszta dziewczyn, które zaczęły szykować się do występu rozpoczynającego wieczór.
- Wiecie... obiło mi się o uszy, że... - Shay mówiła zakładając złote, długie kolczyki na uszy. - Mad pracowała podczas rzekomego urlopu w tym klubie, no... " Petricie" czy jakoś tak. - przyglądałam i przysłuchiwałam się ich wypowiedziom. Adie podniosła wysoko brwi.
- Podobno ostatnimi czasy, z tego klubu zginęło kilka tancerek. Myślicie, że to dlatego może jej dzisiaj nie być? - och, widać, że plotki szybko się rozniosły. Wywróciłam oczami po czym skupiłam się na tym, czego się dowiedziałam. Znaczy... wiem, że to tylko rzucona niepotrzebnie uwaga, ale i tak wzbudziławe mnie poczucie niebezpieczeństwa. Do pokoju weszła Onati i złapała róż do policzków.
- Koniec pierdolenia dziewczynki, nie ma nic do gadania w tym temacie. Jakby chciała, to by przyszła. - musnęła kości policzkowe różem i popatrzyła na mnie z uśmiechem, który odwzajemniłam. Ta kobieta była najpiękniejszą z nas wszystkich. Była przywódczynią. Czarowała na scenie urodą i zmysłowością. Wszyscy ją kochali. To aż niemożliwe, że marnuje się tutaj, w klubie nocnym. Spuściłam wzrok i gdy dziewczyny wyszły na scenę, przysiadła się. Podniosłam wzrok i nie czekając odezwałam się.
- Myślisz, że mogło jej się coś stać? Mógł ją ktoś... porwać, albo zabić? - trudno mi było myśleć o tym, że ktoś mógł zrobić krzywdę jednej z nas. Westchnęła i podparła się o oparcie kanapy.
- Myślę, że nie powinnaś się tym przejmować. - stwierdziła a w drzwiach pojawił się szef. Kiwnął tylko głową, by do niego przyszła i odwrócił się na pięcie. Ten cały Jack był bardzo postawnym, przystojnym i tajemniczym mężczyzną. Zawsze nosił dopasowany garnitur, miał nienaganną fryzurę, lekki zarost. Palił cygara. Zawsze pachniał tytoniem zmieszanym z zapachem perfum, przypuszczam, że drogich. Jeszcze nigdy nie udało mi się z nim rozmawiać więcej niż 5 minut, ale wiem, że jest bardzo inteligentnym człowiekiem. Cenił sobie czas, a ja nie jestem tego czasu warta. Nikt mi tego nie powiedział, ale ja to czułam. No bo, co taka dziewczyna jak ja może znaczyć dla takiego mężczyzny jak on? Odprowadziłam wzrokiem Onati i spojrzałam na paznokcie.
*
Właśnie przygotowywałam się do wyjścia, patrzyłam przez kurtynę na tłum ludzi przed sceną. Wow, naprawdę musieli kochać Madre. Zresztą, czemu się dziwić, była piękną i seksowną kobietą. Czemu mówię o niej w czasie przeszłym? Przecież nie wiadomo co się stało. Może leżeć w domu i chorować, albo robić cokolwiek innego niż umieranie... Po co się tym przejmuję? Podskoczyłam gdy ktoś zastukał w moje ramię. To Anabelle, w stroju Madre...Och, czyli naprawdę już się nie pojawi. Uśmiechnęłam się szeroko a ona obróciła dwa razy by pokazać przebranie ciemnego anioła.
- Ślicznie wyglądasz. - pokiwałam głową i odeszłam od kurtyny gdy zaczęła grać muzyka a na scenie pojawiła się mgła.
"Proszę państwa, przed wami nasza urocza Anabelle z anielicami w repertuarze Madre 'Upadły Anioł'!"
Usłyszałam głos Jack'a zapowiadającego ją. Odetchnęłam cicho i razem z Eve wyszłyśmy na rury po dwóch stronach by robić za tło olśniewającej Onati. Obkręcałam się właśnie wokół metalowego pręta gdy w oddali zauważyłam wchodzących do klubu chłopaków. Większość gości umieściła sie wokół sceny i przy stolikach jak najbliżej, więc część przy drzwiach była prawie pusta. Około pięciu nowych klientów usiadło przy stole w kącie pod neonowym obrazkiem gołej kobiety. Czekaj, znam ich... Te fryzury, piercingi, znajome tatuaże... O nie, nie, nie. To przyjaciele Antonia. Nie mogą mnie zobaczyć. Nie oni. O mało co nie spadłam na podłogę. Zaniepokojona zasłaniałam twarz włosami, niepozornie uśmiechając się do chłopców pod sceną. Ich się nie wstydziłam. Kilka razy mnie zobaczą, poślinią się i napaleni wyjdą z o połowę mniejszym portfelem. Nic więcej, żadnych relacji. Ale tamta grupa mogła zrobić mi krzywdę. Mogli nakablować Antoniowi o mnie, on mógłby tu przyjść. Porwać mnie, zrobić mi okropne rzeczy, Ja nie chcę. Wykonywałam standardowe ruchy nie odrywając wzroku od znajomych twarzy. Chciałam już tak bardzo zejść ze sceny, a występ nawet nie dobiegał do połowy. Założyłam nogi na górę rury i delikatnie zjechałam w dół, na koniec odchylając głowę do tyłu i szukając ich wzrokiem. Nie mogłam ich dostrzec. Zniknęli. Wyszli? Nie skupiałam się na tym co robię, w myślach miałam tylko wizję mnie porywanej z tego klubu. Widziałam siebie zmuszaną do robienia złych rzeczy. Zatrzymywałam łzy w oczach i zacisnęłam zęby. W końcu usłyszałam ten wspaniały, zbawienny dźwięk oklasków i mogłam zejść i się schować. Zebrałam pieniądze, które leżały wokół moich nóg i pobiegłam na zaplecze, gdzie były dziewczyny. Czasem z napiwków wychodziła bardzo porządna nadpłata. Stanęłam przed lustrem i przetarłam twarz dłońmi. A jak mnie zobaczyli? Będę teraz cały dzień, no w sumie noc, czuła się niebezpiecznie. Głęboko odetchnęłam kilka razy zanim odpowiedziałam na "co się dzieje?" Eve. Spojrzałam na nią, na pewno nie będę jej się zwierzać. Przecież prędzej wszystko rozgada po klubie niż mi pomoże.
- Nic, po prostu stremowałam się. - pokiwałam głową delikatnie i szybko odeszłam od toaletki. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, wyszłam z pomieszczenia kierując się korytarzem w stronę gabinetu. Chciałam poprosić o możliwość nie wychodzenia już na scenę. I tak zostały dwie godziny do końca. Szłam szybkim krokiem, gdy wpadłam na moją różowowłosą przyjaciółkę. 
- Gdzie idziesz? - powiedziała z przyjazną miną, lecz była jakoś spięta.
- Do szefa, muszę z nim pogadać. - zacisnęła usta na tą informację i westchnęła lekko.
- Dlaczego? - czemu jest taka zestresowana? Obejrzałam czarny pokój wzrokiem, kierując oczy na zamknięte drzwi.
- Po prostu muszę... - puściłam powietrze nosem i zmarszczyłam brwi słysząc głosy z niedaleko znajdującego się gabinetu. Chciałam ją ominąć ale złapała mnie za ramię.
- Stephanie... - zanim skończyła, usłyszałam strzał pistoletu i prawie pisnęłam. Rozszerzyłam powieki i popatrzyłam na nią. Nic nie mówiąc, pociągnęła mnie za rękę w stronę naszego pokoju i zaczęłyśmy obie uciekać. Co się dzieje? Czy to był strzał? Kogoś zabito? Zdążyłam się obejrzeć i zobaczyć męską, umięśnioną postać z czarną czapką zasłaniającą twarz i tatuażem na ramieniu, która ciągnęła jakąś rękę.
- No wchodź! - prawie krzyknęła do mnie Onati i wciągnęła do pokoju. Mętnym wzrokiem obdarzyłam towarzyszkę, po czym usiadłam na krześle. Dziewczyny były na występie, więc byłyśmy tylko my. Odgarnęłam moje długie włosy i czując jak serce wyskakuje mi z piersi, odezwałam się cichym głosem.
- Czy tam... czy tam ktoś zginął? - zmarszczyłam brwi i złapałam szklankę, którą podała mi Ana.
- Uspokój się, napij... - pogłaskała mnie po ramieniu a ja wzięłam dużego łyka przeźroczystego napoju. Po kilku sekundach poczułam jak odpływam w ramionach czarnoskórej.
*
Hello! Drugi rozdział, raczej ciekawszy niż pierwszy. Zainteresowała cię ta historia? Nie spodobała ci się? Pisz w komentarzu. Bardzo zależy mi na twojej opinii. Ily. xo